-->

poniedziałek, 23 lutego 2015

Dziennik Warszawski (1825-1829)


Dziennik Warszawski – miesięcznik o charakterze naukowo-literackim ukazujący się w Warszawie od 1825 do 1829 roku. Początkowo był wydawany przez Michała Podczaszyńskiego i Maurycego Mochnackiego, później przez Ordyńca. Stanowił kontynuację „Pamiętnika Warszawskiego”. Redakcja miesięcznika była związana z romantyzmem; w piśmie ukazywały się więc publikacje istotnie dla literatury romantycznej: w drugim numerze tego pisma zamieszczono rozprawę O duchu i źródłach poezji w Polszcze, a także Myśli o literaturze polskiej Michała Grabowskiego, poezje Adama Mickiewicza, utwory Seweryna Goszczyńskiego, Józefa Bohdana Zaleskiego, rozprawy Joachima Lelewela.
Od roku 1829 pismo traciło na popularności. Próbowano je kontynuować, wydając „Dekameron Polski”, nie przyniosło to jednak oczekiwanych skutków.

źródło:http://pl.wikipedia.org/wiki/Dziennik_Warszawski_(1825-1829)

W miesięczniku odnalazłem informację o jednej miejscowości:

1829-Stolec (44)

Ponadto w numerze 55 z roku 1829 znajduje się ciekawy artykuł pt: "O Polszczę za Jana Kazimirza,Wyjątek z opisu podróży P. Alberta Jouvin de  Rochefort." Podróżujący przez Polskę obywatel francuski  pokonując drogę w kierunku Śląska, przejeżdża również przez obszar sieradzkiego. W tekście wspomniana jest Widawa, Konopnica i Złoczew. Poniżej ciekawy opis okolicy i ludzi.

Dziennik Warszawski 1829 nr 55

O Polszczę za Jana Kazimirza,  
Wyjątek z opisu podróży P. Alberta Jouvin de
Rochefort.

(...)Niemając czego długo bawić w Piotrkowie siadłem na mego konia i pojechałem brzegiem téj rzeczki, grunt jest żwirowaty, dalej las długi na dwie lub trzy godziny drogi, za lasem bagno, na lewo za wsią wielki zamek, dalej znowu las nad brzegiem jakiejś mały rzeczki lecz bardzo wielkie bagna mającej w około. Daléj znowu grunt żwirowy i dosyć bystra rzeczka na bok; ta rzeczka o ćwierć mili od Widawy rozdziela się na dwa ramiona. Widawa dzieli się na dwie części, na nową i starą. Przenocowawszy tam wyjechałem równo ze świtem, i tak gdzieś na lewo zabłądziłem, że przez cały dzień musiałem drogi szukać. Przejechałem przez Konopniki (Canopintza), potem zaś brnąć z koniem moim przez bagno byłem prawie w takim samym przypadku jak pod Górą kiedym wjeżdżał do Polski, gdyż tylko co mi koń w tręsawicach nieutonął. Szczęściem przecie wybrnąłem cały zawalany , i wjechałem w wielki las , tam dopiero takem się zabłąkał, że niewidziałem już gdzie się obrócić, a na nieszczęście jeszcze nigdzie wioski nie było widać. Chcąc niechcąc tedy musiałem być cierpliwym, i wciąż jechałem przez las jak mnie koń mój prowadził , sądziłem bowiem że przecie kogoś napotkam co mi drogę wskaże. Wreszcie zaczął się las rozwidniać, postrzegłem wieś; ale to było napróżno, ponieważ każdy kto mnie zobaczył uciekł i jeszcze drzwi za sobą zamykał sądząc żem rozbojnik; przymuszony tedy byłem znów dalej jechać przez groblę po nad kilką stawami ciągnącą się. Przy jednym z nich widziałem pięć czy sześć wężów dłuższych jak moja szpada, a prawie tak grubych jak ręka. Bardzo to mnie zadziwiło , bo kraj jest chłodny a tak ogromne gady w południowych tylko strefach żyć mogą. Te węże spały na brzegu pozwijane w pierścienie; jednego z nich szpadą zabiłem. Po długim wreszcie oczekiwaniu postrzegłem w końcu grobli dziesięć czy dwanaście domów. Wieśniak jakiś lemieszem pracujący wskazał mi drogę przez Złoczów (Schloszow), gdzie nim się dostałem znowu musiałem przejeżdżać lasy i bagna, któremi prawie cala Polska jest okryta, co czyni drogi tym niebespieczniejsze, że łotry mają się gdzie kryć po tych labiryntach. Nic jeszcze gdyby tylko obdzierali, ale gorzéj że zabijają podróżnych i cudzoziemców; dla tego téż drogi w Polszczę zawsze były i są niebespieczne. Dodać zaś do tego potrzeba , że wioski tak są od siebie daleko, iż nim się do ktoréj przyjedzie już nie czas ścigać rabusia. Ale za to wielce są wygodne w tym kraju małe bryczeczki parokonne, któremi można tanio i prędko wielkie nawet podróże odbywać, i ani niezabłądzi jadący ani się narazi na niebespieczeństwo rozboju. Stanąwszy w Złoczowie (Sclozow) pytałem o drogę do Wrocławia, ale nikt mnie nieumiał zainformować: jeden tylko był szlachcic którego radzono mi zapytać jako świadomego. Pytałem tedy tego szlachcica po łacinie , bo lepiej znam ten język jak polski. Potem opowiedziałem mu jak wiele przykrości doświadczyłem w méj podróży, nieraz będąc przymuszony prawie z głodu umierać, gdyż nawet chleba po wsiach nieznajdowałem. Bardzo mnie to dziwiło, bo Polska uchodzi za kraj nader obfitujący w zboże: ale trzeba na to mieć wzgląd że wiele ziemi okrytej lasami i bagnami, leży odłogiem. Nie tylko ja doświadczyłem głodu , ale nawet dla konia mego, często nie mogłem dostać owsa, tak że przymuszony byłem puszczać go przez noc na paszę ; prawdę bowiem powiedziawszy, Polska w wielu miejscach bardzo jest uboga i pusta , a szczególniej w lesitych okolicach. Szlachcic, o którym mówiłem, dał mi na piśmie kartę drożną aż do Wrocławia. (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz