-->

czwartek, 11 lipca 2013

Bartoszowizna

Czajkowski 1783-84 r.
Bartoszowizna, parafia stolec, dekanat warcki, diecezja gnieźnieńska, województwo sieradzkie, powiat sieradzki, własność: Zarębina, sędzina.

Tabella miast, wsi, osad Królestwa Polskiego 1827 r.
Bartoszewiny, województwo Kaliskie, obwód Sieradzki, powiat Sieradzki, parafia Stolec, własność
prywatna. Ilość domów 2, ludność 9, odległość od miasta obwodowego 3.

Bartoszowizna, osada w gminie Burzenin. Zaznaczona na mapie Reymann'a.

Mapa Reymann'a


1992 r.

Zorza 1871 nr 32

Z ŻYCIA LUDU.
(Zdarzenie prawdziwe).
W zapadłym i mało znanym kącie powiatu Sieradzkiego, w miejscu gdzie dawnemi laty rozciągały się ogromne knieje, i jak pamięć starych ludzi sięga, dochodziły aż pod samo miasto Sieradz,—leży mało znana wioska Gronów. Położenie jéj wśród lasów, dziś jeszcze zaoszczędzonych, odległość od większych miast i fabryk, będących zasiłkiem oświaty, ale również i stekiem zepsucia dla ludu, nadało mieszkańcom téj wioski odrębny charakter i dozwoliło przechować razem z dawnym ubiorem, dawne, praojcze zwyczaje i obyczaje. Lud tutaj prosty, i dobrze się mający, tak, że niedawno, kilku włościan tutejszych było w stanie własnym groszem (to jest po 400 rs. od każdego) wykupić synów od służby wojskowej.
Cicho tu i spokojnie, las prawie w około otacza wieś i pola, wąski strumień płynie przez łąki, gdzie pod mostem djabeł nazywany tutaj Jasiem kusi i wodzi. Wiara bowiem w czary i gusła powszechna tutaj pomiędzy ludem; i nigdzie pewno więcej jak w Gronowie nie znajdzie się czarownic, oprzypołudnic, i zmór, różnego gatunku i postaci, ale pomimo tych przesądów, lud tu dobry. W téj to wiosce miało miejsce przed kilkudziesięciu laty jedno zdarzenie, proste, zwyczajne, jak zwyczajną jest śmierć, ale nie zwyczajne w życiu ludu, który w takich zdarzeniach jest zwykle bez-wiednym mędrcem.
Na skraju lasu, prawie na saméj granicy Gronowa, znajduje się kilka mogiłek większych i mniejszych, pewnie małych dzieciątek bez chrztu zmarłych, niby to cmentarzyk, bo mogiłek tych strzeże krzyż dwuramienny pochylony, z którego odpadło już jedno ramię, a dwa pomniejsze ukryte pomiędzy sosnami. Krzyż ten postawiony jest widocznie nad trzema największemi grobami, na których już dość wielkie krzaki jałowcu wzrosły. Zaciekawił mnie ten rodzaj cmentarza, popytałam się ludzi, i forszman stary dworski, który czterdzieści lat we dworze przesłużył, opowiedział mi następujące zdarzenie:
O parę kroków od owego miejsca, gdzie dziś krzyże i groby, stała samotna chata Bartochowizną zwana,—było to gospodarstwo kmiece. W chacie téj mieszkał zasobny gospodarz z żoną i dwojgiem dzieci, była przy chacie, pełna stodółka, obora z bydełkiem, sad, a w sadzie kilka pni pszczół, obsiane w czas pólko, to wszystko zapewniało Bartłomiejowi dostatek i dało nazwę pieniężnego. Ale szczęście i powodzenie na téj ziemi trwałem nie bywa, nieodzowny to warunek naszego bytu, przypomnienie naszej znikomości tutaj, nieśmiertelności przyszłego życia.
W roku 1833, zaczęła grasować cholera w różnych miejscowościach kraju naszego; nawiedziła także i Gronów, ale szczególnym trafem tylko ową chatę na Bartochowiźnie, i w ciągu nocy zabrała biednemu Batłomiejowi żonę i dwoje dzieci. We wsi popłoch ogromny, nikt z ratunkiem nie przybył, czeladź odbiegła, sam tylko strapiony ojciec i troje zsiniałych trupów w chałupie pozostało. Boleść jego łatwiej zrozumieć niż opisać, trudno się nawet silić na to, co każdy, kto tracił i grzebał ukochanych, odczuje we własném sercu.
Umarłych pogrześć trzeba, i to szybko żeby zarazy nie szerzyć daléj, lecz nowy cios uderza w biednego człowieka, kościół parafijalny dość odległy, przez obce grunta nie pozwolono przewozić zmarłych na cholerę, trzeba więc było pochować ich w miejscu. We dworze dano mu desek na trumny, obrał miejsce do pochowu pod sosnami na skraju lasu na wprost swego mieszkania, i wziął się do roboty. Zbił siekierą trzy trumienki, znak zbawienia wyrył za pomocą opalonej głowni i ułożył w nich na wieczny spoczynek stężałe już trupy żony i dzieci. Pracował tak noc całą samotny, bo nikt ze wsi, lękając się zarazy, nie przybył mu z pomocą. Z dworu przynoszono mu jeść, lecz tylko postawiono garczki na miedzy i uciekano co żywo. Ze świtem wykopał groby i zaprzęgłszy parę wołów do woza, zastępując sam i orszak pogrzebowy i kapłana, powiózł i pochował, przysypując starannie czarną ziemią i obłożywszy darniną wszystko to, co go wiązało do życia.
Lecz miejsce to poświęconem nie było. Nasz wieśniak za największą poczytuje sobie niesławę, spoczywać po śmierci na niepoświęconem miejscu. Strapiony ojciec postanowił zaraz postawić krzyż na grobie żony i dzieci. Ze dworu dano znów drzewa, a chociaż nie umiał bardzo ciesielki, wyciosał po prostu zaledwie z kory trzy krzyże i na własnych barkach poprzenosił je na miejsce i wkopał w ziemię, przekonany, że ten święty Znak naszego Odkupienia święci tę ziemię, na której został postawiony. Ukląkł potem i ze łzami w oczach zaczął się modlić, a po za nim ozwał się głośny śpiew gromady ludzi „Zawitaj Ukrzyżowany,”—byli to mieszkańcy wsi Gronowa. Przekonawszy się nareszcie, że się cholera nie szerzy daléj, że Bartłomiej nie umarł, chociaż grzebał cholerycznych, i dowiedziawszy się w końcu, że stawia krzyże, zebrali się gromadnie i wzniesiony już krzyż powitali zwyczajną w takim razie pieśnią.
Miejsce pochowu było więc poświęconem łzami ojca i męża, obecnością św. Znaku i modlitwą ludu, który po dokończeniu pieśni, wieczny odpoczynek za zmarłych odmówił.
Bartłomiej krótko osiedział się w chacie: zdawszy gospodarstwo dworowi, powędrował w świat wraz z wiernym psem. Odmówił tylko pacierz na grobie żony i dzieci. Tęskno mu było w pustej chacie samemu, a choć młody jeszcze, nie chciał brać innéj gospodyni, by na wystygłym kominie nowy ogień nanieciła. Już jego ręce odbywszy cmentarną posługę, były niesposobne do żadnej ruchliwszéj pracy; to też podobno gdzieś daleko kościelnym dziadkiem i grabarzem został. Cholera nie szerzyła się dalej od chaty Bartłomieja; dwuramienny krzyż wstrzymał jéj pochód.
Dziś, dwa mniejsze krzyże już spróchniałe, padły na ziemię, środkowy większy został na straży; mech go pokrył, u stóp żółty rozchodnik porasta, i cisza w koło, jedynie tylko przerywana śpiewem leśnego ptastwa. Mogiłek przybyło, bo kilkoro niemowlątek tu pochowano,—jednak rzadko kiedy przechodzień pacierz tu odmówi, bo miejsce dosyć odległe tak od traktu jak od zabudowań dworskich i wioskowych. —Chaty Bartłomieja nie ma śladu, kilka tylko, drzewek owocowych i kupka gruzu wskazują miejsce dawnej siedziby.
Krzyż ten i groby, były zwykłem kresem mych codziennych przechadzek, siadałam w cieniu sosen na długie godziny marzeń, a przed mojemi oczyma rozwijało się to proste i bolesne zdarzenie, jakie się w tym zakątku odbyło. Zdawało mi się w szumie drzew słyszeć szmer pacierza, jęk boleści, jaki się musiał wydrzeć z piersi nieszczęśliwego ojca, gdy składał do grobu zwłoki ukochanych istot...
Stanisława.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz