Dziennik Warszawski – miesięcznik o charakterze naukowo-literackim ukazujący się w Warszawie od 1825 do 1829 roku. Początkowo był wydawany przez Michała Podczaszyńskiego i Maurycego Mochnackiego, później przez Ordyńca. Stanowił kontynuację „Pamiętnika Warszawskiego”. Redakcja miesięcznika była związana z romantyzmem; w piśmie ukazywały się więc publikacje istotnie dla literatury romantycznej: w drugim numerze tego pisma zamieszczono rozprawę O duchu i źródłach poezji w Polszcze, a także Myśli o literaturze polskiej Michała Grabowskiego, poezje Adama Mickiewicza, utwory Seweryna Goszczyńskiego, Józefa Bohdana Zaleskiego, rozprawy Joachima Lelewela.
Od roku 1829 pismo traciło na popularności. Próbowano je kontynuować, wydając „Dekameron Polski”, nie przyniosło to jednak oczekiwanych skutków.
Od roku 1829 pismo traciło na popularności. Próbowano je kontynuować, wydając „Dekameron Polski”, nie przyniosło to jednak oczekiwanych skutków.
źródło:http://pl.wikipedia.org/wiki/Dziennik_Warszawski_(1825-1829)
W miesięczniku odnalazłem informację o jednej miejscowości:
1829-Stolec (44)
Ponadto w numerze 55 z roku 1829 znajduje się ciekawy artykuł pt: "O Polszczę za Jana Kazimirza,Wyjątek z opisu podróży P. Alberta
Jouvin de Rochefort." Podróżujący przez Polskę obywatel francuski pokonując drogę w kierunku Śląska, przejeżdża również przez obszar sieradzkiego. W tekście wspomniana jest Widawa, Konopnica i Złoczew. Poniżej ciekawy opis okolicy i ludzi.
Dziennik Warszawski 1829 nr 55
O Polszczę za Jana Kazimirza,
Wyjątek z opisu podróży P. Alberta
Jouvin de
Rochefort.
(...)Niemając czego długo bawić w
Piotrkowie siadłem na mego konia i pojechałem brzegiem téj
rzeczki, grunt jest żwirowaty, dalej las długi na dwie lub trzy
godziny drogi, za lasem bagno, na lewo za wsią wielki zamek, dalej
znowu las nad brzegiem jakiejś mały rzeczki lecz bardzo wielkie
bagna mającej w około. Daléj znowu grunt żwirowy i dosyć bystra
rzeczka na bok; ta rzeczka o ćwierć mili od Widawy rozdziela się
na dwa ramiona. Widawa dzieli się na dwie części, na nową i
starą. Przenocowawszy tam wyjechałem równo ze świtem, i tak
gdzieś na lewo zabłądziłem, że przez cały dzień musiałem
drogi szukać. Przejechałem przez Konopniki (Canopintza), potem zaś
brnąć z koniem moim przez bagno byłem prawie w takim samym
przypadku jak pod Górą kiedym wjeżdżał do Polski, gdyż tylko co
mi koń w tręsawicach nieutonął. Szczęściem przecie wybrnąłem
cały zawalany , i wjechałem w wielki las , tam dopiero takem się
zabłąkał, że niewidziałem już gdzie się obrócić, a na
nieszczęście jeszcze nigdzie wioski nie było widać. Chcąc
niechcąc tedy musiałem być cierpliwym, i wciąż jechałem przez
las jak mnie koń mój prowadził , sądziłem bowiem że przecie
kogoś napotkam co mi drogę wskaże. Wreszcie zaczął się las
rozwidniać, postrzegłem wieś; ale to było napróżno, ponieważ
każdy kto mnie zobaczył uciekł i jeszcze drzwi za sobą zamykał
sądząc żem rozbojnik; przymuszony tedy byłem znów dalej jechać
przez groblę po nad kilką stawami ciągnącą się. Przy jednym z
nich widziałem pięć czy sześć wężów dłuższych jak moja
szpada, a prawie tak grubych jak ręka. Bardzo to mnie zadziwiło ,
bo kraj jest chłodny a tak ogromne gady w południowych tylko
strefach żyć mogą. Te węże spały na brzegu pozwijane w
pierścienie; jednego z nich szpadą zabiłem. Po długim wreszcie
oczekiwaniu postrzegłem w końcu grobli dziesięć czy dwanaście
domów. Wieśniak jakiś lemieszem pracujący wskazał mi drogę
przez Złoczów (Schloszow), gdzie nim się dostałem znowu musiałem
przejeżdżać lasy i bagna, któremi prawie cala Polska jest okryta,
co czyni drogi tym niebespieczniejsze, że łotry mają się gdzie
kryć po tych labiryntach. Nic jeszcze gdyby tylko obdzierali, ale
gorzéj że zabijają podróżnych i cudzoziemców; dla tego téż
drogi w Polszczę zawsze były i są niebespieczne. Dodać zaś do
tego potrzeba , że wioski tak są od siebie daleko, iż nim się do
ktoréj przyjedzie już nie czas ścigać rabusia. Ale za to wielce
są wygodne w tym kraju małe bryczeczki parokonne, któremi można
tanio i prędko wielkie nawet podróże odbywać, i ani niezabłądzi
jadący ani się narazi na niebespieczeństwo rozboju. Stanąwszy w
Złoczowie (Sclozow) pytałem o drogę do Wrocławia, ale nikt mnie
nieumiał zainformować: jeden tylko był szlachcic którego radzono
mi zapytać jako świadomego. Pytałem tedy tego szlachcica po
łacinie , bo lepiej znam ten język jak polski. Potem opowiedziałem
mu jak wiele przykrości doświadczyłem w méj podróży, nieraz
będąc przymuszony prawie z głodu umierać, gdyż nawet chleba po
wsiach nieznajdowałem. Bardzo mnie to dziwiło, bo Polska uchodzi za
kraj nader obfitujący w zboże: ale trzeba na to mieć wzgląd że
wiele ziemi okrytej lasami i bagnami, leży odłogiem. Nie tylko ja
doświadczyłem głodu , ale nawet dla konia mego, często nie mogłem
dostać owsa, tak że przymuszony byłem puszczać go przez noc na
paszę ; prawdę bowiem powiedziawszy, Polska w wielu miejscach
bardzo jest uboga i pusta , a szczególniej w lesitych okolicach.
Szlachcic, o którym mówiłem, dał mi na piśmie kartę drożną aż
do Wrocławia. (...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz