-->

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Jakuszew

Słownik Geograficzny:
Miejscowa trądycya głosi, jakoby istniało kiedyś na obszarze Z. miasto zwane Jakuszew, lecz zostało zniszczone przez Tatarów i morowe powietrze. Podstawą do tego podania było istnienie z dawnych czasów targowiska w Z., o czem świadczy wzmianka o karczmarzach w Lib. Ben. Łaskiego i dwa jarmarki na św. Małgorzatę i św. Mateusz, które odbywały się do r. 1860 wraz z przypadającemi w te dni odpustami. (zob. Zadzim)
_________________________________________________________________________________

Jan Piotr Dekowski, Strzygi i Topieluchy
_________________________________________________________________________________

Straszliwa klęska Jakuszewa
Wprost nie do wiary, co opowiadał razu pewnego stary Walenty Rusiecki o jakimś mieście Jakuszewie, co niby miało być tam, gdzie dziś leży Zadzim. Zaklinał się, że prawdę gada, że to słyszał od swojego pradziadka, co rodził się za ostatniego króla polskiego.
Miało to być duże miasto, tyle tylko, że drewniane. Jego największą ozdobę stanowił kościół, też drewniany, z modrzewia. Stał on w najważniejszym miejscu, wedle rynku, niedaleko karczmy i ratusza.
Ludzie Jakuszewa byli bardzo pracowici. Żyli z roli, rzemiosła i handlu. Powodziło im się dobrze. Jak Bóg przykazał, pozostawali z sobą w zgodzie.
Słynęli też z wielkiej pobożności. Wśród nich nie było piekielników, łotrów i opilców. Toteż życie upływało im w spokoju i szczęśliwości.
Ale któregoś dnia na Jakuszew padła straszna zaraza, czyli — jak powiadali — morowe powietrze. Miała ją przywlec jakaś starucha, co chodziła po świecie za proszonym chlebem. Na samym początku zaraza uśmierciła kilkudziesięciu ludzi. Przeszły ulicami pierwsze pogrzeby przy śpiewie i biciu dzwonów. Potem padłych od zarazy wleczono już na cmentarz bez nijakich ceremonii, później jeszcze, kiedy zabrakło grabarzy i bliskich, pozostawiano zmarłych tam, gdzie padli.Z powodu tej zarazy w mieście panował wielki smutek i ból. Modlitwy i pienia do świętej Rozalii mieszały się z jękiem dzwonów i rozpaczą ludzi, a podwórza i ulice pełne były dymu z palonych jałowców.
W ciągu kilku tygodni całe miasto wymarło, a potem, zapewne z podpalenia, doszczętnie zgorzało.

Przekazała Józefa Jóźwik, ur. w 1884 r., rolniczka ze wsi Brodnia.
(Jan Piotr Dekowski, Strzygi i Topieluchy)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz