Słownik Geograficzny:
*nieczytelne
Kaliszanin 1877 nr 2
KUREK
karczma pomiędzy Złoczewem a Błaszkami,
OPOWIADANIE
LUDWIKA NIEMOJOWSKIEGO.
(Ciąg dalszy).
Wspomniałem wyżej o zebranych w szynkownianej izbie ludziach. Chłopi popijali wódkę gwarząc o swych gospodarskich zajęciach, obcy zaś człowiek kazał sobie podać jedzenie i siadł opodal oczekując za miską przyrządzającej się dla niego strawy. Był on ubrany w nowy kożuch opasany szerokim skórzanym pasem, włosy miał czarne, gęste, kędzierzawe, wzrok przenikliwy, bystry, cała postawa jego okazywała stanowczość i energię charakteru.
— Aspan zdaleka? — zapytał karczmarz podając mu żądany posiłek.
Zapytanie powyższe zadanem było więcej ze zwyczaju aniżeli ciekawości, gdyż traktem prowadzącym do Kalisza przechodziło każdego niemal dnia wielu z dalszych stron a zatem nieznanych zupełnie w okolicy podróżnych.
— Ja?—rzekł namyślając się nowo przybyły, ja idę z ostrzeszowskich stron, jestem z Bralina i handluję wieprzami.
— Dobry to handel—dodał karczmarz: ludzie mówią że na tym interesie zarabia się niemało pieniędzy.
— O zarabia się ich sporo, ja też na handel nie narzekam: wieprzów nigdy nie braknie a... a i rzeźników także.
Wymawiając ostatnie słowa roześmiał się szydersko.
— I nie obawiacie się—rzekł jeden z włościan, chodzić tak po lasach z pieniędzmi w kalecie?
— Czegóżbym miał się bać?
— A jużcić Materskiego. On nie żartuje, jak kogo schwyta to i skończony z nim porachunek.
— Bywało to może kiedyś ale nie dziś. Materski dawno już wyniósł się z tutejszych lasów.
— Gadacie tak boście nie tutejsi. Nie ma prawie dnia, w którymby ten rozbójnik nie wyprawił kogo na tamten świat, a jak poczuje w trzosie pieniądze to wynajdzie człowieka chociażby tenże skrył się pod ziemię.
Nieznajomy spojrzał na nich z pogardą.
— Jesteście tchórze zajęczą skórką podszyci, niema z wami co gadać. .
— Co? my tchórze! — zawołali chłopi a kilku z nich porwawszy się ze swoich miejsc postąpiło groźnie ku nieznajomemu.
— Hola! nie tak ostro moje dziatki — rzecze z zimną krwią przybysz kładąc przed sobą grubą w żelazo okutą pałkę. Słowa nic nie znaczą, dajcie dowód żeście nie zmokłe kury, a wtedy uwierzę wam. Oto pieniądze, — dodał wyjmując z kieszeni dwa nowiuteńkie pruskie talary i kładąc takowe przed sobą na stole. Kto z was pójdzie teraz w tej chwili do Klonowskiej Górki, wyrąbie na korze dębu, który tam rośnie znak toporem i przyniesie z tego drzewa urwaną gałęź, zostanie ich właścicielem. Gospodarz świadkiem umowy.
Włościanie spojrzeli na siebie, pokiwali głowami, żaden jednak nie miał chęci przedsięwziąść podobnej wycieczki.
— A widzicie — mówił dalej podróżny, żem prawdę powiedział. Miałem przekonanie że tak będzie, chciałem tylko przekonać was, że te wszystkie gawędy o rozbójnikach, w waszych się głowach jedynie wylęgły, ze strachu wymyślacie podobne historje. No! dodał wskazując na talary, powtarzam raz jeszcze, kto się nie boi niech je bierze i rusza do lasu.
Kiedy tych słów domawiał, Magdusia służąca przystąpiwszy do stołu, rzekła:
— Dajcie je, pójdę na Klonowską górkę.
— Ty dziewczyno?
— Ja! i cóż dziwnego — jestem biedną i chcę sobie zarobić na przyodziewek.
— Dobrze! spróbuj jeżeli masz ochotę, ale przepowiadam że wrócisz tu za chwilę nie doszedłszy do wskazanego miejsca. Oto talarki, masz je, ja będę czekał za tobą, spodziewam się odebrać napowrót pieniądze.
Obecni sądzili zrazu, że to wszystko powiedzianem było żartem, ale gdy dziewczyna owinąwszy na prędce chąstką głowę i ująwszy stojącą w kącie izby siekierę przestąpiła próg domu, przekonali się iż uskutecznienie powziętego zamiaru żadnej nie ulegało wątpliwości.
— Trzeba ją zatrzymać! — zawołał jeden z chłopów.
— Zawróćcie! — dodał drugi.
— Na co? po co? —przerwał nieznajomy ona sama to uczyni. Miałażby być odważniejszą od was?
Karczmarz i jego żona byli tego samego zdania, patrzano więc tylko rychło się drzwi otworzą ażeby przywitać śmiechem zarozumiałą o swojem męztwie służącą.
Ale drzwi stały zamknięte.
Nikt nie powracał.
Gdy się to działo w karczmie, Magdusia tymczasem szła dosyć śmiałym krokiem zmierzając ku wskazanemu miejscu; drogę znała dobrze, była więc pewną iż nie zabłądzi.
Noc była cicha, spokojna, księżyc jasno świecił osrebrzając posępnem swem blaskiem konary drzew i rzucając długie smugi cieni w licznych parowach; czasami spłoszony zając przemknął się pomiędzy krzakami, czasami znów przerażający głos puchacza przerwał głuche milczenie panujące do koła.
Ona szła ciągle z mocnem postanowieniem spełnienia umowy. Dwa talary szczególniej w owych czasach stanowiły dla biednej dziewczyny sporą summę, o posiadaniu której dotąd marzyć nawet nie śmiała, a przytem myśl o możności nabycia nowej sukienki i przedstawienia się ponętniej w oczach Jana łechtała miłość własną niebogiej. Była przedewszystkiem kobietą, a któraż z kobiet nie ma podobnych zachceń? Przebywszy znanemi sobie ścieżkami gęstwę boru, wyszła w pół godziny potem na przestrzeń zarosłą krzakami jałowcu, wśród której widniała dość znaczna wyniosłość ziemi, była to miejscowość do której dążyła. Stary, stuletni dąb stojący w samym środku piaszczystej wydmy rozpościerał szeroko swoje konary, do koła głuche panowało milczenie.
Dziewczę obejrzawszy się na wszystkie strony postępowało ostrożnie ku drzewu, gdy nagle dziwny jakiś szelest zwrócił jej uwagę. Zatrzymawszy się chcąc poznać z jakiej pochodził przyczyny, ujrzała przywiązanego do drzewa okulbaczonego i objuczonego tłomokami konia.
Nikogo z ludzi tam nie było.
Nie mając czasu zdać sobie sprawy z tego zdarzenia podniosła siekierę do góry i kilkoma uderzeniami wyrąbała na korze drzewa umówiony znak, poczem urwawszy najbliższą gałęź zawróciła się w stronę karczmy.
W tej chwili usłyszała przeciągłe gwizdnięcie wśród lasu.
— Stój —krzyknął głos jakiś opodal.
Jednocześnie dwie lub trzy postacie ludzkie wysunąwszy się z gęstwiny pobiegło ku niej.
Odległość oddzielająca gołoborz od zarośli wynosiła kilkaset kroków, zaczem więc wspomniani ludzie zdołali przeszkodzić jej zamiarowi, odwiązała uzdę wierzchowca, wskoczyła szybko na siodło, i uderzywszy zwierzę trzymaną w ręku gałęzią, pobudziła je do biegu.
— Stój! stój!—zachuczało kilka naraz głosów.
I zaraz potem padły dwa strzały.
Wystraszony świstem kul rumak puścił się galopem.
Dziewczyna nie tracąc ani na chwilę przytomności umysłu, trafiła na ścieżkę wijącą się wśród gęstwiny i za kilkanaście minut stanęła przed drzwiami karczmy.
Przywitano powracającą okrzykami najżywszej radości.
Gospodarz, jego żona, zgromadzeni włościanie zarzucili ją wszelkiego rodzaju zapytaniami, podziwiając niezwykłą odwagę i niezachwianą przytomność jakich tak dotykalne dała dowody.
Janek zdumiony bohaterskim czynem sieroty stał w niemem zachwyceniu nieumiejąc znaleźć odpowiednich wyrazów na objawienie swego zapału.
(Dalszy ciąg nastąpi).
Kaliszanin 1877 nr 3 kurek
KUREK
karczma pomiędzy Złoczewem a Błaszkami,
OPOWIADANIE
LUDWIKA NIEMOJOWSKIEGO.
(Ciąg dalszy).
Wszyscy tam byli zgromadzeni oprócz nieznajomego. Wśród powszechnego zamieszania spowodowanego powrotem Magdusi, znikł niepostrzeżony. Zaprowadziwszy konia do stajni zajęto się natychmiast rozpakowaniem tłomoków.
Znajdowała się w nich oprócz różnych ubiorów bielizny spora, bo kilkanaście tysięcy złotych wynosząca summa, samemi dukatami.
Uradowana karczmarka chwyciła się za głowę.
— Teraz to dopiero będziemy bogaci — zawołała.
— Te pieniądze do nas nie należą-rzekł jej mąż. Jutro przypada dzień targowy w Błaszkach przybywszy do miasteczka zameldujemy władzy o wszystkiem co zaszło, bo takie jest prawo, sądzę jednakże iż w każdym razie dadzą nam z tego trzecią część jako znaleźne. — Niech i tak będzie kiedy inaczej nie można, zakończyła z mniejszą radością karczmarka. Tobie zaś dziewczyno kupię jutro nową suknię i korale na szyję, — dodała, zasłużyłaś na ten podarunek.
Biedactwo było tak mało wymagającem, że i ta nader skromna w porównaniu z doniosłością wykonanego przez nią czynu obietnica, napełniła jej serce radością.
Stać się odrazu właścicielką dwóch talarów i otrzymać w dodatku nowe przybory do przyodziewku było w przekonaniu dziewczęcia szczytem wszelkiej pomyślności.
Nazajutrz równo ze wschodem słońca gospodarz zaprzęgał do niewielkiego wózka parę szkapin, a jego żona wydawała ostatnie polecenia służącej.
— Jedziemy na targ do Błaszek — mówiła, Janka wysłaliśmy po wódkę do Hajewa, pilnuj więc karczmy jak się należy, uporządkuj izbę i alkierz i przyrządź jedzenie, gdyż przed wieczorem jeszcze będziemy wszyscy z powrotem.
Wkrótce potem wózek znikł wśród lasu na zakręcie drogi, a Magdusia zamknąwszy wrota wzięła się do swojej roboty.
Jednocześnie nie dalej jak o kilkadziesiąt kroków ztamtąd, stał ukryty pomiędzy drzewami człowiek wysokiego wzrostu, herkulesowej budowy ciała śledząc pilnie chwilę odjazdu karczmarza i jego żony. Zaledwie ucichł tętent kół w oddalenia nieznajomy ów wyszedłszy z gęstwiny i przystąpiwszy do drzwi budynku zakołatał silnie.
Ona pobiegła mu otworzyć i ze zdziwieniem połączonem z pewnym odcieniem bojaźni poznała w nim wczorajszego gościa.
— To więc ty jesteś,— zawołał wszedłszy do izby, która pozwalasz sobie żartować z Materskiego i jego przyjaciół: ej dziewczyno, nigdybym się niespodziewał znaleźć w tobie tyle śmiałości.
Sposób w jakim wymówionemi zostały powyższe wyrazy, przeraził ją.
— Czego chcecie odemnie? — zapytała drżącym głosem.
— Czego ja chcę od ciebie? Jestem Materski, a koń i wszystko znajdujące się na nim do mnie należy.
— O Boże! Boże!—krzyknęła ze strachem, cóżem temu winna, ja nie chciałam, nie wiedziałam o niczem. Weźcie wszystko i konia i dukaty tylko darujcie mi życie, nie zabijajcie biednej!
— Cicho bądź, nie krzycz i nie płacz, nikt cię nie myśli zabijać, zanadto jesteś młodą i ładną ażebym pragnął wyprawić ciebie na tamten świat. Owszem przeciwnie, podobała mi się twoja odwaga, dzielna z ciebie jak widzę dziewczyna! a ja takie lubię. Zawsze pragnąłem połączyć swe losy z towarzyszką, któraby nie miała zajęczego serca, podzielała ze mną wszystkie niebezpieczeństwa mego życia. Zrozumiałaś? a więc dosyć gadania, zabieraj swe manatki i ruszaj ze mną do lasu.
— O nigdy! nigdy! wolałabym umrzeć!
Porzuć fochy i wzdragania i weź tę rzecz za rozsądek. Umiera się raz tylko, a żyć można długo. Zresztą będzie ci u mnie dobrze, dostaniesz wszystkiego poddostatkiem i nowych sukien i jedzenia a wszystko przyjdzie ci bez trudów, mozołów i pracy.
Mówiąc te słowa podsunął się pragnąc pochwycić ją w swoje żylaste ramiona.
Ona cofnąwszy się szybko w głąb izby stanęła za stołem.
— Jeżeli macie choć cokolwiek litości nad biedną sierotą pozostawcie mnie w spokoju: ja was niechcę, ja z wami nie pójdę!
— Z tego tona mi śpiewasz ptaszku? no, no zobaczymy kto na swojem postawił—zawołał rozbójnik wyciągając z zanadrza długi nóż. — Wybieraj co wolisz umrzeć albo pójść ze mną.
I z uzbrojoną dłonią postąpił ku nieszczęśliwej.
Niebożątko pobladło straszliwie nie mając siły odpowiedzieć.
— Zresztą — dodał rzucając nóż na stół — dosyć tych żartów, czy chcesz czy nie chcesz jesteś moją i kwita. Oczekuję tu dwóch dzielnych towarzyszy, nim nadejdą przynieś wódki, kiełbas, bułek i kieliszków gdyż pragnę co zakąsić; ty zaś tymczasem namyślisz się i zrozumiesz że daleko jest lepiej żyć hucznie, wesoło z nami, aniżeli usługiwać pijanym chłopom w karczmie.
Magdusia w nadziei, iż tym sposobem odwróci na chwilę uwagę swego prześladowcy, poszła spełnić jego żądanie, a ponieważ niektóre z zapasów znajdowały się w piwnicy, otworzyła klapę prowadzącą do sklepu i poczęła zstępować po schodkach prowadzących w jego wnętrze, zaledwie jednak znalazła się na dole posłyszała kroki idącego za nią rozbójnika.
Rabuś nie odstąpił jak się pokazywało od swoich niecnych zamiarów i pragnął widocznie korzystając z wązkiego przesmyku stać się jej panem.
Grożące niebezpieczeństwo natchnęło nieszczęśliwą zbawiennem postanowieniem. Zaledwie poczuła go blizko siebie zgasiła nagle świecę, przebiegła schylona pod wyciągniętą naprzód ręką zbójcy, a dostawszy się na górę nim prześladowca jej zdołał sobie zdać sprawę z tego co zaszło, zamknęła klapę otworu na klucz, nagromadziwszy na niej dla większej pewności ciężkie ławy i stoły szynkowni.
Uczyniwszy to padła na kolana przed obrazem Boga rodzicy, dziękując tej opiekunce sierot i opuszczonych za cudowne wybawienie.
Niestety! to był dopiero początek ciężkich prób przez które przechodzić miała!
Jeszcze nie ochłonęła z pierwszego wrażenia przysłuchając się krzykom i przekleństwom jakich zamknięty w piwnicy nikczemnik nie szczędził, gdy znowu zastukano do wrot karczmy.
Domyślając się co to byli za goście, zamiast otworzyć, pobiegła do okna.
W progu stało dwóch żebraków.
— Litościwa osobo! rzekł jeden z nich płaczliwym głosem, ujrzawszy dziewczę w oknie; wpuść biednych ludzi do izby. Jesteśmy znużeni długą drogą, do wsi daleko, chcielibyśmy cokolwiek odpocząć.
— A może znajdzie się, dodał drugi — choć kawałek chleba dla nędzarzy: głód nam dokucza, nie mieliśmy od wczoraj nic w ustach.
— Idźcie sobie z Bogiem, nie ma tu nic dla was.
— Czy to się godzi mówić tym sposobem do nieszczęśliwych którzy wzywają litości: jesteś młodą a przecież tak nieuczynną. Wstydź się, zawoła pierwszy dosyć cierpkim głosem, trwoga malująca się w rysach twarzy dziewczęcia wzbudziła w nim niejakie podejrzenie— Jaką jestem to już moja rzecz, ale drzwi wam nie otworzę. .
— O ho! ho! pomruknie drugi żebrak — dziwny zaprawdę upór. Powiedz, tyś pewno widziała człowieka wysokiego wzrostu, ubranego w nowy kożuch jak tenże przechodził koło karczmy?
— Nie widziałam nikogo, nikt tu nie był, dajcie mi pokój i ruszajcie w swoją drogę.
(Dalszy ciąg nastąpi).
Kaliszanin 1877 nr 5
KUREK
karczma pomiędzy Złoczewem a Błaszkami,
OPOWIADANIE
LUDWIKA NIEMOJOWSKIEGO.
(Dokończenie).
Sprawa trwała nie długo. Wszyscy złoczyńcy pochwytani w skutku zeznań herszta i jego pomocnika w krótkim przeciągu czasu co do jednego, skazani zostali częścią na szubienicę, częścią zaś do ciężkiego więzienia. Sierota, która odwagą swoją i rzadką przytomnością umysłu, przyczyniła się do oczyszczenia okolicy z bandy rabusiów, otrzymała oprócz publicznej pochwały jako znaleźne trzecią część summy znajdującej się w tłomoku zdobytego na Klonowej Górce konia.
Część ta wynosząca kilka tysięcy złotych była jak na owe czasy bardzo znaczną sumką, dlatego też rodzice Janka, niechcący przedtem zgodzić się na małżeństwo młodzieńca z biedną służącą, dali najchętniej swojeprzyzwolenie ujrzawszy w przyszłej synowej właścicielkę wcale pokaźnego kapitaliku.
Ślub odbył się w parafjalnym kościele przy assystencji wszystkiej okolicznej szlachty, po nim nastąpiło wesele tak huczne, że najstarsi nawet mieszkańcy nie pamiętali tyle sutego obchodu. Tańczono trzy dni i trzy nocy z rzędu, a gdy się zaproszeni goście do swych domów rozjechali, ojciec pana młodego pragnąc odpocząć na stare lata, oddał synowi karczmę z całem gospodarstwem i wszystkiemi porządkami jakie się w niej znajdowały.
Na tych słowach starzec zakończył swoje opowiadanie.
Nastąpiło długie milczenie: siedzieliśmy wszyscy troje przed kominem, ogień dogorywał powoli rzucając od czasu do czasu chwilowe blaski.
— A potem co?—zapytałem.
— Dalej już nic nie ma ciekawego do powiedzenia, — rzekł karczmarz: żyli sobie spokojnie zajmując się swojemi obowiązkami, chwaląc Pana Boga, i byliby zupełnie szczęśliwemi gdyby Niebo pobłogosławiło ich związek doczekaniem się potomstwa, tej jednej bowiem pociechy nie mieli nigdy.
— Ah! jakżebym pragnął zobaczyć kiedy ową dzielną, śmiałą i odważną Magdusię.
— Gdyby zaś pan ją ujrzał, to cobyś uczynił?
— Uściskałbym ją serdecznie jak na to zasługuje.
— Nic nie przeszkadza uskutecznić to żądanie, — rzecze staruszka uśmiechając się do męża:—ja bowiem jestem ową Magdusią, a oto mój stary poczciwy Janek, z którym kilkadziesiąt lat w niezachwianej zgodzie przeżyłam.
Nie potrzebuję wam dodać żem z prawdziwem zadowoleniem przycisnął do swej piersi siwą głowę zgrzybiałej niewiasty.
Dawno już zacny i poważny wiekiem sąsiad nasz przestał mówić, a my zajęci szczegółami tyle ciekawego zdarzenia słuchaliśmy jeszcze, spodziewając się dalszego ciągu historji.
Gdy jednak pan Trzciński wciąż milczał, zapytałem:
— A co się później stało z karczmarzem i heroiczną jego małżonką?
— Cóż się stać miało jeżeli nie to co po upływie lat z nami wszystkiemi się stanie: leżą oboje w spokoju ciszy cmentarnej. Zapomnieliście kochani sąsiedzi iż chwila, w której mi poczciwy karczmarz opowiadał dzieje swojej młodości oddawna już minęła: młodzi przemienili się jak ja w starców, a starcy legli w mogiłach — taka bowiem jest kolej wszystkich spraw ludzkich na tym bożym świecie.
KONIEC.
Wicewojewoda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz