-->

poniedziałek, 6 maja 2013

Sikory

Tabella miast, wsi, osad Królestwa Polskiego 1827 r.
Sikory, województwo Kaliskie, obwód Sieradzki, powiat Szadkowski, parafia Małyń, własność prywatna. Ilość domów 10, ludność 70, odległość od miasta obwodowego 4.

Słownik Geograficzny:  
Sikory,  kol. i os., pow. sieradzki, gm. Krokocice, par. Małyń, odl. od Sieradza 35 w.; kol. 5 dm., 51 mk.; os. 1 dm., 3 mk. W 1827 r. 10 dm., 70 mk.

Spis 1925:
Sikory, wś, pow. sieradzki, gm. Krokocice. Budynki z przeznaczeniem mieszkalne 8. Ludność ogółem: 51. Mężczyzn 26, kobiet 25. Ludność wyznania rzymsko-katolickiego 51. Podało narodowość: polską 51.

Wikipedia:
Sikory-osada w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie poddębickim, w gminie Zadzim.Obecnie wieś ma charakter letniskowo-rolniczy. Miejscowość położona jest na Wysoczyźnie Łaskiej. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa sieradzkiego.

1992 r.

Dziennik Urzędowy Gubernii Kaliskiej 1839 nr 7

Pisarz Trybunału Cywilnego Pierwszey Instancyi Gubernii Kaliskiey.
Podaie do publiczney wiadomości, iż Dobra Ziemskie Zygry z przyległościami Bogucice Lit. A. w Powiecie Szadkowskim, Obwodzie Sieradzkim, Gubernii Kaliskiey Gminie Zygry położone Skarbu Kró­ lestwa Polskiego zamieszkanie prawne w Rządzie Gubernialnym Kaliskiem obrane maiącego, ze względu skonfiskowanego maiątku Antoniemu Cie­ leckiemu, dawnieyszemu dziedzicowi, nateraz własne, Aktem Komor­ nika Trybunału tuteyszego Leona Nowierskiego na gruncie tychże dóbr w dniach 14/26 15/27 16/28 Marca r. 1835 spisanym na Rzecz Wiktoryi z Domeradzkich i Aloizego małżonków Kwaskowskich, dóbr Pąchowa dziedziców, i tamże w Pąchowie Obwodzie i Powiecie Konińskim za­mieszkałych a zamieszkanie prawne do tey exekucyi u Karola Wierusz Kowalskiego Patrona Trybunału Cywilnego Gubernii tuteyszey, w Kaliszu w domu pod Nrem 569 obrane maiących, za których tenże Patron ninieysze wywłaszczenie popierać będzie, na sprzedaż publiczną w drodze przymuszonego wywłaszczenia zajęte zostały, który akt zaięcia Woytowi Gminy Dóbr Zygry Franciszkowi Stokowskiemu, i Pisarzowi Sądu Pokoiu Powiatu Szadkowskiego Cyrylowi Bogdańskiemu w dniu 16/28 Mar­ ca 1835 r. doręczony został. Zaregestrowanie zaś Aktu tego w księdze hypoteczney dóbr Zygry nastąpiło w Kancellaryi Zimiańskiey Gubernii tuteyszey na dniu 14/26 Października r. 1836, a w dniu 17/29 tegoż miesiąca i roku w Kancellaryi Trybunału tuteyszego, akt ten w księgę na ten cel przeznaczoną wpisany został. Dobra te składaią iednę Gminę, i obeymuią rozległości a miano­wicie w wsi Zygrach.
Grunta orne dworskie wynoszą około morg 1160 kwpr. 120.
Ogrody owocowe i warzywne — 58 — 166.
Place pod zabudowaniami — — 13 — 133.
Łąki oddzielne i polne — — 143 —174. Pastwiska — — — 36 — 79.
Bór sosnowy i Dębowy—— 1604 — 114. Zarośle — — — 45 — 128.
Wody i rowy — — — 4 — 97.
Granice drogi i wygony — — 34—95. Grunta orne których włościanie używaią — 484 — 126.
Ogrody — — — 84 — 18.
Łąki — — — 19—95.
Zabudowania — — — 5 — 44.
Posada Sikory — — — 179 — 116.
Bogucice A.
Gronta orne dworskie — — — morg 420— 19.
Ogrody — — — — 26—123.
Zarośle rowy wody i granice tudziesz wygon 23 —287.
Grunta orne i ogrody włościańskie — 356 — 257.
Czyli w ogóle Morg 4650 kpr. 100.
Co czyni miary nowo polskiey około 71 włok mórg 21 Prętów 58. Włościan osiadłych w wsi Zygrach iest: zagrodników iedenastu, którzy maią inwentarz grontowy, i robią po dwa dni ręczno i dwa dni pociągiem przez cały rok, i odbywaią powinności zwyczayne, tudziesz oddaią po dwa kapłony i mendel iay. Zagrodników składanych ośmiu z tych trzech maią inwentarz grontowy, a pięciu nie maią, odbywaią te same powinności co czterech zupełnych zagrodników. Komorników biorących kopczyznę dzięwięciu i iedna komornica. W wsi Bogucicach Za­grodników dziesięciu którzy maią inwentarz gruntowy, i odbywaią robociznę i powinności iak w Zygrach komorników czterech którzy biorą kopczyznę. Czynszowników nie stałych w wsi Zygrach iest. Woyciech Roszkowski młynarz płaci rocznie 140 złtp. z młyna i gruntu. Bogu­ mił Szultz karczmarz z karczmy i ogrodu rocznie płaci złtp. 110. Ga­bryel Szmułowicz pachciarz płaci po 44 złtp. z krowy, Filip Piotrow­ ski bednarz płaci złtp. 25. Gasper Maniszewski Garncarz płaci złtp. 40 Szymon Srednicki kowal nic nie płaci. Woyciech Urbański karczmarz na Dębinie szynkuie dworskie trunki i płaci z roli 60 złtp. Andrzej Kostrzewski płaci złtp. 30. W Bogucicach Woyciech Waliński młynarz płaci z wiatraku 270 złtp. Jdzi Miercarek karczmarz szynkuie i płaci złtp. 70. Adam Bilski, kowal płaci złtp. 60. Walenty Karasiński komor­ nik płaci złtp. 36. Kolonia Sikory obeymuie 10 Czynszowników którzy co rocznie płacą mianowicie. Jan Tomczak szynkuie i płaci złtp. 60. Stanisław Ziółkowski, Franciszek Kowaliński, Sobestyan Woyciechowski, Paweł Wiewiorowski, Kacper Brzozowski płacą, rocznie po złtp. 30 i robią 12 1/2 dni, Franciszek Kowaliński płaci z kuźni złtp. 25, Andrzey Smurzyński, Maciey Wilkowski, Tomasz Kubiak płacą po złtp. 60 i robią po 25 dni rocznie. Józef Kasprzak płaci złtp. 45 i robi dni 18 rocznie, wszyscy posiadaią gruntu w stosowney illości. Jnwentarz gruntowy w dobrach tych znayduie się następny, to iest koni 12, wołów 2, krów 24, Stadników 2, bydła i iałowizny 19, trzody macior 5, i knur 1, owiec różnych 508, lecz z tych do własności 200 owiec, 12 krów, i 28 sztuk młodego bydła Wiktorya Cielecka zastrzegła udowodnić że iest właścicielką, tego atoli nieuczyniła. W Gorzelni iest maszyna Lunego do palenia wódki miedzianna, garniec do gotowania kartofli i inne statki drewniane, w browarze kocioł miedzianny i kadzie dwie, w stodole maszyna do młócenia zboża, w sieczkarni maszyna do rznięcia sieczki. Dobra te wydzierzawione były za kontraktem Dyrekcyi Szczegółowey Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego Gubernii Kaliskiey w dniu 17 Czerwca 1833 r. Emilianowi Cieleckiemu za opłatą rocznie 11251 złtp. lecz kontrakt ten się skończył dozorcą nad dobrami temi ustanowiony został Franciszek Stokowski. Zresztą o stanie dóbr i wszelkich szczegółach można się przekonać tak z protokułu zaięcia w Kancellaryi Trybunału iako też na groncie. Sprzedaż dóbr w mowie będących odbywać się będzie łącznie, w Kaliszu na Audyencyi Trybunału Cywilnego Gubernii Kaliskiey w Pałacu Sądowym posiedzenia swe odbywaiącego. Pierwsze ogłoszenie warunków licytacyi i sprzedarzy w tymże Trybunale na Audyencyi Publiczney w dniu 8/20 Grudnia 1836 r. o godzinie 10 z rana, drugie w dniu 22 Grudnia 1836 (3 Stycznia 1837 r.) trzecie w dniu 5/17 Stycznia 1837 r. nastąpiło. Poczem termin do przygotowawczego tych dóbr przysądzenia odbył się w dniu 9/21 Lutego 1837 r. w którym dobra rzeczone Karolowi Kowalskiemu Patronowi przygotowawczo za summę 44000 w Listach Zastawnych przysądzone zostały, termin zaś do ostatecznego dóbr tych przysądzenia 13/25 Kwietnia 1837 r. był oznaczony w terminie atoli tym dla braku licytantów i nowey Taxy dóbr nieprzyszło do licytacyi, i dopiero po sporządzeniu nowey Taxy Dóbr rzeczonych która 193,388 złtp. usta­nowioną, i do Kancellaryi Trybunału złożoną została, wyrokiem na dniu 30 Września (12 Października 1838 r. wydanym, termin do ostatecznego przysądzenia dóbr wyżey opisanych na dzień 15/27 Listopada 1838 r. godzinę 10 z rana na Audyencyi Trybunału Kaliskiego oznaczony został, w którym terminie w zmiankowane dobra Franciszkowi Bielskiemu Pa­tronowi Trybunału tuteyszego, czyli raczey Mikołaiowi Hrabi Gurowskiemu na rzecz którego tenże licytował za summę 140125 złtp. w sre­brze ostatecznie przysądzone zostały, lecz z powodu nie dopełnienia wa­runków przez wspomnionego pluslicytanta, o czem świadectwo przezemnie Pisarza w dniu 13/25 Stycznia r. b. wydane przekonywa, przeto na zasadzie Art. 739 K. P. S. rzeczone dobra wystawione są na sprzedarz powtórnie na koszt i ryzyko pierwszego pluslicytanta. Pierwsze ogłoszenie warunków sprzedaży w dniu 21 Lutego (5 Marca 1839 r. o godzinie 10 z rana na Audyencyi Trybunału Cywilnego tuteyszego nastąpi.
Kalisz dnia 28 Stycznia (9 Lutego 1839 r.
Franciszek Salezy Wołowski.  
 
Akta notariusza Celestyna Stokowskiego z Szadku z roku 1850. (Archiwum Państwowe w Łodzi oddział w Sieradzu, sygn. 50/4, akt nr. 281)

W 1850 roku przed Celestynem Stokowskim Rejentem Kancelarji Okręgu Szadkowskiego stawili się Aniela z Chibańskich, właścicielka dóbr Zygry, w asystencji męża Onufrego Cieleckiego. Z drugiej strony pojawili się okupnicy w osobach Franciszka Śmiałkowskiego, Ignacego Błaszczyka z wsi Kłoniszew, Wojciecha Błaszczyka z wsi Zaborów, Jana Tomczaka z wsi Jeżew i Andrzeja Trojanowskiego z kolonii Feliksów. Między stronami został zawarty kontrakt wieczystej dzierżawy gruntów położonych na kolonii Sikory i wymierzonych przez geometrę Antoniego Kowalewskiego w 1850 roku. Franciszek Śmiałkowski nabył 15 mórg miary nowopolskiej wraz z domem. W budynku tym w którym mieścił się szynk zastrzegł sobie sprzedający użytek z jednej stancji do momentu rozbiórki budynku, która miała się odbyć w przeciągu 3 lat od momentu zawarcia umowy. Kupujący po rozbiórce miał pobudować się na swoim gruncie w oznaczonej lini. Tą samą ilość gruntu wraz z zabudowaniami nabyli pozostali koloniści. Wszyscy nabywcy i ich sukcesorowie zobowiązani zostali opłacać do dominium czynsz roczny wynoszący 9 rubli srebrem. W przypadku nie zapłacenia resztującej kwoty wkupnego nabywca tracił prawo do nabytego gruntu w drodzę eksmisji. Koloniści nie mogli dzielić gruntu na drobniejsze części ani też stawiać nowych budynków w miejscu gdzie istnieją dotychczas postawione z wyjątkiem miejsca w lini położonego nad drogą z Dzierzązny do Zygier. Domy te mogły być wystawione tylko własnym kosztem. Drzewo stojące na rozsprzedanych gruntach stało się własnością nabywców. Przy ewentualnej sprzedaży gospodarstw przysługiwało dominium laudemium. Propinacja zastrzeżona była wyłącznie dla majątku Zygry, stąd też nie wolno było włościanom sprowadzać trunki z obcych dziedzin. Polowanie było wyłącznie dominialne więc nabywcy i ich następcy nie mogli strzelać do zwierzyny za wyjątkiem zwierzyny drapieżnej. 


Zorza 1877 nr 12

CUDOWNY DOKTOR Z NAD NERU.
— Czy to gdzie odpust czy jarmark? — zapytałem się sołtysa, który do mnie przyszedł z różnemi pismami, żeby je przeczytać, bo wszystkie pisane były po rusku, a w całej wsi oprócz mnie jednego, nikt tego języka nie zna.
— A bo co? proszę pana, skłonił się sołtys.
— Dla tego, odrzekłem—że w parę godzin naliczyłem kilkanaście fur i bryczek, które przesunęły się pod mojem oknem, nie licząc pieszych.
— A to, proszę pana, objaśnił mnie sołtys, ani to odpust ani téż jarmark, jeno zwyczajnie ludziska ciągną tędy codzień do sławnego doktora w Zaborowie, co go pan widzi pod borem o wiorstę ztąd drogi.
— Cóż to za doktor?—zapytałem ciekawie. Czy to jaki człowiek uczony?
— A no doktor, tak ludzie mówią —prawił sołtys ale ani uczony, ani nawet piśmienny, zwyczajnie prosty chłop. Służył on dawniej za rataja, a bieda była u niego taka, żeby siekierą nie urąbał. Ale skoro djabłu duszę oddał i puścił się na doktorstwo, tak teraz mieszka niby jaki hrabia, zmienił przyodziewek, zapuścił brodę po szlachecku, i pije od rana do późnej nocy, bo ma za co, a ludzie ciągną do niego z najdalszych stron, nawet od Piotrkowa, Kalisza i Częstochowy. Ja tam dzięki Bogu, porady jego jeszcze nie potrzebowałem; ale gdybym, czego Boże broń, miał zaniemodz, tobym się téż udał do Błażeja, bo mówią, że bardzo jest pomocny w każdej chorobie. Wyleczył on nawet niedawno jednego bogatego pana i jednego księdza; ale im się potem wkrótce zmarło. Taka widać była wola Boża. Za te niedozwolone leki wpakowali już Błażeja parę razy do ciupy; ale jak sypnął workiem, to go i puścili, i znowu leczy po dawnemu. Czy mi pan wierzy, że poznaje on po ludzkim moczu, ile kto ma lat, na jaką chorobę choruje, kiedy nawet umrze? Narai on każdemu choremu leków co nie miara. To tylko bieda, że nie pozwoli tych leków zapisywać sobie, i chory o połowie z nich w drodze zapomni, albo téż zrobi nie tak, jak mu doktor poradził. Niedziwota, że ten i ów pomimo jego porady, zamrze, nie dojechawszy nawet do domu. Ale to już nie jego wina.
— Dziwię się, mój kochany sołtysie, —wyrzekłem— że wy taki rozumny i stateczny człowiek, możecie w takie głupstwa i gusła wierzyć, jakoby ów Błażej, choćby miał sto djabłów w sobie, mógł bez nauki i znajomości sztuki lekarskiej kogo wyleczyć! Zdarzyć się mogło, że ktoś zasiągnąwszy jego porady, wyszedł przypadkiem z choroby. Ale to byłoby się stało i bez jego pomocy. Często sama natura człowieka przezwycięża chorobę bez żadnych lekarstw, a tem mniéj zażegnywań, które są tylko prostem oszustwem i obrazą Pana Boga. Zresztą sam jutro naocznie się przekonam, jaki to majster z tego waszego doktora. Udam jaką chorobę i pójdę do niego; tylko mnie nie wydajcie przedczasem z tajemnicy.
— A dobrze, proszę pana— rzekł sołtys — i pożegnawszy mnie, odszedł z papierami do domu.
Pragnąc z naocznego przekonania się dać przestrogę dla łatwowiernych ludzi, zaraz nazajutrz, przebrawszy się w starą, wytartą kapotę, obwiązawszy szyję wełnianym szalem i obuwszy bóty z długiemi cholewami, wziąłem sękaty kij do ręki i udałem się do Zaborowa. Przed oparkanionym dworkiem cudownego doktora stało już kilka fur, chociaż to była dopiero dziewiąta godzina rano. Błażka widziałem już kilka razy, jak pod mojem oknem przechodził z półgarncową beczółką, przewieszoną na taśmach w rodzaju torebki przez ramię. Na jego bowiem nieszczęście niema w Zaborowie żadnej karczmy, i Błażek, jak go tu powszechnie nazywają, zmuszony jest po nieodzowny dla siebie kordyał, bez którego nie miałby proroczego natchnienia, chodzić często sam do karczmy w sąsiedniej wsi Zygrach lub na Sikory. Błażek nigdzie mnie jeszcze nie spotkał, bo dopiero miesiąc bawiłem w téj okolicy. Byłem zatem pewny, że mnie nie pozna, ani się téż domyśli celu mojéj wycieczki.
Zbliżając się ku siedzibie doktora, poznałem już zdaleka samego władcę życia i śmierci. Oparty łokciami na bramie i trzymając pod sumiastym wąsem węgierską fajeczkę w zębach, rozmawiał on z kłaniającemi mu się co chwila wieśniakami, którzy przybyli z dalekich stron szukać jego pomocy w chorobie. Sądząc w istocie po ubiorze, łatwo rozpoznać mogłem wieśniaków przybyłych z za Łęczycy, z pod Koła, Wielunia, Warty, i z wielu innych okolic kraju. Taki to rozgłos i sławę pomiędzy prostym ludem zjednał sobie ów cudowny doktor Błażek, chłop, filut, oszust, szarlatan i pijanica.
— O! wielmożny doktorze, ratuj mojego syna, co tam na wozie pod pierzyną prawie już dogorywa, wołał na głos jeden nieszczęśliwy ojciec, zalewając się łzami.
— O! święty i cudowny człowieku, krzyczała w niebogłosy jakaś baba z obwiniętą chustkami głową, adyć ratuj mnie co prędzej, bo mi się głowa rozwali i ślepie na wierzch wyłażą.
— Oj! boli, boli. O! Jezu, Jezu! stękano i wołano ze wszech stron przed mieszkaniem doktora, wzywając na gwałt jego ratunku i pomocy. A Błażek, jakby już oddawna przywykł do podobnych wydarzeń rozdzierających serce, stał przy bramie niewzruszony, ćmiąc swoję fajeczkę i spluwając co chwilę po obrzydliwej mahorce. Nie śpieszył on się widocznie z udzielaniem porady, chcąc tym sposobem zjednać sobie większą powagę i uznanie ze strony głupiej gawiedzi.
— A nuż mnie potrzyma tak długo, jak te błędne owce przed swojem mieszkaniem —lub każe czekać, dopóki nie odprawi tych, co przedemną przybyli; pomyślałem sobie, będąc już tylko kilka kroków oddalony od rozpartego na bramie doktora.
I dreszcz mnie przeszedł po ciele.
Pocieszyłem się tylko tem, że będę miał sposobność przysłuchać się różnym jego bredniom, i zanotować sobie w pamięci lekarstwo, jakie chorym dyktuje.
Widząc, że Błażek zwrócił już na mnie uwagę i wlepił swój ponury—nie śmiały wzrok we mnie, zwolniłem kroku, a trzymając się ręką za bok, począłem stękać i usta wykrzywiać. Przybywszy nareszcie pod bramę, pochwaliłem Pana Boga i zapytałem się pokornie:
— Czy to tu pan doktor mieszka?
— A tu — odrzekł Błażek — ale go teraz niema w domu.
— O! ja nieszczęśliwy! — zacząłem jęczeć i wyrzekać — tyle drogi zrobiłem schorzały, że mi już sił zabrakło.
— A zkąd to wasan jest?—pytał Błażek— mierząc mnie od stóp do głowy, jakby chciał zwąchać, czy nie ma z policją do czynienia.
— Aż z Dzierlina z za Sieradza — odrzekłem zasmucony.
— I cóż to wasan za jeden?
— Byłem do Świętego Jana furmanem, ale pan mnie oddalił ze służby, bo ciągle nie domagam.
— No, to idźcie do izby i spocznijcie; może doktor wkrótce nadejdzie.
To mówiąc otworzył mi furtkę i zaprowadził do mieszkania. Była to dla mnie wielka i nie zasłużona łaska, bo innych chorych Błażek zostawił na dworze. Wszedłszy do izby, a raczej do pokoju po pańsku umeblowanego, zastałem tam już kilka osób chorych, oczekujących na wyrok doktora. Błażek wskazawszy mi krzesło i pokręciwszy się po izbie, pomimo to że nie był już trzeźwy, uczuł potrzebę nowego posiłku i wszedł do komory, gdzie zapewne przechowywał krople długiego życia. Za nim poskoczyła jak oparzona obrzydliwa baba, która się dotąd kręciła przy kominie, gotując i mieszając coś w garnkach. Była to żona doktora, ba! sama nawet doktorka, bo w wielu razach męża wyręczała.
— Znowu się nachlasz jak nie boskie stworzenie! a potem będziesz plótł ni w pięć ni w dziesięć, tak że muszę ci jeno dopowiadać— prawiła pani doktorowa w komorze, nie dopuszczając męża do butelki!
— Ależ moja kochana, wszystko będzie dobrze, tylko troszeczkę się napiję, bo mnie fajka zemdliła — błagał doktor, wydzierając butelkę z rąk żony— sekutnicy.
— No, to się już nachlaj do syta i odpraw tych lndzi, boć przecież tu cały dzień siedzieć nie będą, a znowu jakieś dwie fury nadjechały.
Wśród téj rozmowy małżeńskiej miałem sposobność obejrzeć się po izbie, która w rzeczy saméj wyglądała bardzo przyzwoicie. Zastanowiły mnie przedewszystkiem dwie gipsowe białe figurki, stojące na komodzie, które, jak się domyślałem, Błażek sprowadził dla tem większego bałamucenia ciemnego ludu. Dowiedziałem się téż później, że rzeczywiście te nagie aniołki podszeptywać niby mają Błażkowi różne lekarstwa.
Ponieważ doktor z żoną dość długo bawił w komorze, wdałem się w gawędę z osobami, które zastałem w izbie. Jedna z nich z dzieckiem przy piersiach, była to pani Michalska, ekonomowa z pod Szadku; mężczyzna zaś w sile wieku z zapalonemi oczami, był mieszczaninem, z Poddębic; trzeci zaś nieszczęśliwy z opuchniętą nogą, był, jak się dowiedziałem, czeladnikiem tkackim ze Zduńskiej Woli.
— Biedni ci ludzie, pomyślałem, mają doktorów i felczerów w swoich miastach, a jednak udają się po radę do takiego oszusta i szarlatana. Ale jakże się tu dziwić prostemu wieśniakowi, kiedy taka pani ekonomowa nie wstydzi się szukać jego pomocy! To zgroza, doprawdy.
W tem miejscu niebezpiecznie było zwracać uwagę owych zaślepionych ludzi na oszustwo Błażka. Wolałem milczeć i czekać na powrót doktora z komory, jeźli się miałem dowiedzieć, jakiego sposobu leczenia trzyma się ów przesławny doktor. Zdziwiło mnie tylko to, że każda z przybyłych osób trzymała butelkę z jakimś brudnym płynem w ręku.
— Co to państwo macie w tych butelkach? zapytałem się nareszcie, chcąc zaspokoić swoję ciekawość.
— A to mocz, proszę pana—wyrzekła pani ekonomowa — bez tego trudnoby było panu doktorowi rozpoznać chorobę.
— A ha! — bąknęłem na to.
Wtem drzwi od komory otworzyły się na rozcież, i do izby weszła dostojna para małżeńska, porządnie ululana. Widać, że pani doktorowa nie ustępowała w niczern kochanemu mężulkowi.
Szczególniejsze znalazłem względy u Błażka, bo pochodziwszy przez chwilę z fajką w zębach po izbie, zwrócił się potem najprzód do mnie i zapytał:
— A co to wasanu jest?
— Okrutnie mnie w boku rozpiera—wyrzekłem stękając, na dołku ciśnie, wnętrzności burzy i wypycha, tak, że nie mogę ani spać ani jeść. (Tak mówiłem, choć co prawda, udawanie samemu mi było nie do smaku; ale pragnąc z tego zrobić użytek dla współbraci, postanowiłem już udawać chorego do końca).
— Szkoda — wtrąciła się do rozmowy doktorowa— żeśta nie przynieśli butelki ze swoim moczem, jak oto ci państwo, gdyż mąż mój łatwiej wtenczas rozpozna chorobę.
— Nie wiedziałem o tem, odrzekłem z pokorą.
— Mniejsza o to—mówił doktor—a dawno wasanu dolega?
— Już będzie z półtora roku — jak zachorzałem.
— Pewnikiem jaka kobieta zadała wam to choróbsko?—wtrąciła doktorowa,
— A no, nie wiem — odparłem—takiéj kobiety tam nie ma, chybaby stara Maciejowa, której łońskiego roku potrąciłem prosiaka, co mi wyjadał ziemniaki w ogrodzie?... okrutnie mi się za to wygrażała.
— A widzita! — zawołała urodowana pani doktorowa, że odgadła przyczynę mojej mniemanéj choroby.
Błażek pomiętosił mnie ręką po bolącym niby boku i brzuchu, złożył trzy palce, przeżegnał trzy razy, mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe wyrazy. Skończywszy tę ceremoniję Błażek prawił daléj, a ja nadstawiłem ucha:
— Nie wypada teraz nic innego, jak żebyś wasan wziął kwaterkę spirytusu, wlał do niego trzy krople święconej wody, przeżegnał trzy razy, złapał żywą żmiję, odarł ze skóry, pokrajał na trzy kawałki, usmażył z tłuszczem borsuczym w nowéj patelni, wlał z tego trzy krople do spirytusu, i skłóciwszy dobrze po trzy razy, smarował sobie bok i żywot trzy razy na dzień aż do pełni, potem wypił z tego trzy krople, a resztę wylał na ziemię przez głowę.
— Ale, proszę pana doktora — odezwałem się poskrobawszy się po głowie — gdzież ja teraz tę gadzinę znajdę, kiedy to już miesiąc Październik, i wszystko robactwo pochowało się w ziemię?
— To trzeba poczekać do lata — wyrzekł doktor.
— Nie potrzeba— zawołała z gniewem doktorowa. —Zamiast żmii, można złapać świerszcza w kominie, utłuc go na proszek w moździerzu lub rozetrzeć na tarce, wsypać ten proszek do spirytusu, dodać do tego spalonej sierci z ogona lisiego i tak zrobić, jak mój mąż mówił.
— Ależ i o świerszcza trudno mi będzie w téj porze — przerwałem mowę gadatliwej doktorowej.
— Radzę, jak umiem— wyrzekł Błażek — rozgniewany widocznie mojemi uwagami, z jakiemi dotąd żaden chory nie śmiał przed nim wystąpić. Od wasana zależy zrobić to, co radzę lub nie zrobić. Każdemu wolna wola.
— Ależ zrobię, proszę pana doktora — odrzekłem pokornie—tylko mi się ta żmija i ten świerszcz nie mogą pomieścić w głowie.
— Ze wszystkiego najlepiej będzie — odezwała się znowu pani doktorowa — że kupita, a choćby przyszło i ukraść, pończochy od téj starej Maciejowéj i nosić je będzieta na nogach aż do suchych dni, a potem je zakopieta pod progiem téj czarownicy, to wasza choroba przejdzie na nią.
— Łatwiej to mówić, niż zrobić—przemówiłem znowu tłumiąc śmiech w sobie — przecież ja od dwudziestu lat nie widziałem wcale pończoch na nogach Maciejowéj. Na starość ich pewnie nie kupi.
Błażek i jego żona zgłupieli, słysząc takie rozumowanie, a pani ekonomowa na głos się roześmiała. Miarkując, że już dłużej nie powinienem nadużywać cierpliwości Błażka i jego połowicy, aby nie narazić się na coś gorszego, powstałem z krzesła, a kładąc dwa złote na stole, wyrzekłem na pożegnanie:
— Postaram się, o ile się da, korzystać z udzielonych mi rad lekarskich, które dla pożytku i nauki drugich, jak je tu słyszałem, ogłoszę w gazetach. Tymczasem bądźcie zdrowi!
To mówiąc, szybko wyszedłem za drzwi, — i udałem się zdrów jak ryba wprost do poblizkiego dworu Zaborowskiego, gdzie z przebrania się mojego i z opowiadania o odwiedzinach u Błażka, dziedzice Zaborowa naśmiali się do rozpuku.
W miesiąc potem spotkałem się z Błażkiem na chrzcinach u naszego sołtysa, na które byłem zaproszony. Poznawszy mnie, cudowny doktor, którego oszustwo ciemny lud znajomością z djabłem tłómaczy, spuścił nos na kwintę, ale przy sposobności pocałował mnie w rękę prosząc, abym tylko o nim w gazetach nie głosił. Ja téż, jak widzicie, dotrzymuję słowa...
Franek z Wielkopolski.


Gazeta Kaliska 1907 nr 286

Zajście. We wsi Sikory, w pow. sieradzkim, dwaj strażnicy ziemscy Andrzejczak i Orczykowski od bierali od włościanina Andrzeja Magdzińskiego strzelbę, którą posiadał bez pozwolenia; w czasie tego wynikła bójka i Magdziński, stawiając opór, wystrzałem z owej strzelby zranił w biodro strażnika Orczykow skiego. M. został aresztowany i osadzony w więzieniu.


Ziemia Sieradzka 1920 lipiec

Z Krokocic.

Wieczorem dnia 9 lipca r. b. miejscowości: Krokocice, Wolę-Krokocką, Brondy, Lodzia, Łobudzice, Lichawę, Stefanów i Sikory — w gminie Krokocice nawiedziła straszna nawałnica. Padał ulewny deszcz i grad wielkości gołębiego jajka, a przytem szalał olbrzymi wicher, grzmot i błyskawica, wszystko to trwało 15—20 minut i poczyniło okropne spustoszenia w ogrodach i w polu. W wielu domach grad powybijał szyby w oknach, a dach papowy na kancelarji gminnej został podziurawiony od gradu jakby był poprzestrzelany. Starzy ludzie w wieku powyżej 70 lat mówią, że podobnej klęski w pobliskiej okolicy nie pamiętają. Józef Pustelnik.


Łódzki Dziennik Urzędowy 1933 nr 21

ROZPORZĄDZENIE WOJEWODY ŁÓDZKIEGO
z dn. 19 październ. 1933 r. L. SA. II. 12/14/33
o podziale obszaru gmin wiejskich powiatu sieradzkiego na gromady.
Po wysłuchaniu opinji rad gminnych i wydziału powiatowego, zgodnie z uchwałą Wydziału Wojewódzkiego z dnia 18 października 1933 r. na podstawie art. 107 ustawy z dnia 23. III. 1933 r. o częściowej zmianie ustroju samorządu terytorjalnego (Dz. U. R. P. Nr. 35, poz. 294) postanawiam co następuje:
§ 1.
 IX. Obszar gminy wiejskiej Krokocice dzieli się na gromady:
3. Dzierżązna Szlachecka, obejmującą: kolonję Dąbrówką, wieś Dzierżązna Szlachecka, folwark Dzierżązna Szlachecka A. B. C., osadę Dzierżązna Szlachecka, kolonję Janin, wieś Sikory, wieś Ruda Jeżewska.
§ 2.
Wykonanie niniejszego rozporządzenia powierza się Staroście Powiatowemu Sieradzkiemu.
§ 3.
Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia w Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim.
Wojewoda:
wz. (—) A. Potocki
Wicewojewoda

Obwieszczenia Publiczne 1934 nr 104

Sąd okręgowy w Kaliszu na mocy art. 1777-6 U. P. C. obwieszcza, iż na skutek decyzji sądu z dnia 29 kwietnia 1933 r. zostało wdrożone postępowanie o uznanie za zmarłego Józefa Magdziaka, syna Andrze­ja i Katarzyny z Kacprzaków, urodzonego 8 października 1888 roku w Sikorach, gm. Krokocice, pow. sieradzkiego wobec czego sąd wzywa go, aby w terminie 6-miesięcznym od dnia wydrukowania niniejszego zgłosił się do sądu gdyż w przeciwnym razie, po upływie tego terminu zostanie przez sąd uznany za zmarłego.

Wzywa się wszystkich, którzyby wiedzieli o życiu lub śmierci Jó­zefa Magdziaka, aby o znanych sobie faktach zawiadomili sąd okręgowy w Kaliszu w powyższym terminie; nadto sąd nadmienia, że Józef Magdziak był stałym mieszkańcem wsi Małyn, gm. Krokocice, pow. sieradz­kiego. (Nr. sprawy Co. 91/33).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz