Słownik Geograficzny:
Pelagia, wś, pow. łaski, gm. Wodzierady, par. Mikołajewice, ma 18 dm., 149 mk., 340 mr. ziemi włośc. Wchodziła w skład dóbr Chorzeszów.
Spis 1925:
Pelagja, kol., pow. łaski, gm. Wodzierady. Budynki z przeznaczeniem mieszkalne 22. Ludność ogółem: 149. Mężczyzn 80, kobiet 69. Ludność wyznania rzymsko-katolickiego 5, ewangelickiego 144. Podało narodowość: polską 149.
Wikipedia:
Pelagia-wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie łaskim, w gminie Wodzierady. Miejscowość położona jest na Wysoczyźnie Łaskiej. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa sieradzkiego.
Łódzki Dziennik Urzędowy 1933 nr 20
Wojewoda.
1992 r.
ZABYTKOWY DOM
Akta notariusza Kajetana Szczawińskiego w Szadku z roku 1841a, akta nr 88,89. (Archiwum Państwowe w Łodzi, oddział w Sieradzu).
Właściciel dóbr Chorzeszów Hipolit Szczawiński podpisał kontrakt wieczysto-dzierżawny z włościanami. Na gruncie porośniętym borem w kolonii Pellagia, znajdującym się na terytorium dóbr Chorzeszów geometra Peltz wymierzył działki. Następujący nabywcy otrzymali w dzierżawę grunty:
1. Johan Hoffman z Chorzeszowa (88) grunt o powierzchni ćwierć huby miary chełmińskiej, za który miał wpłacić wkupne w kwocie 450 zł. polskich. Czynsz za grunt wynosił 24 zł. polskich rocznie.
2. Marcin i Karolina z Reszkow Lükk (89) grunt o powierzchni pół huby miary chełmińskiej, za który mieli wpłacić wkupne w kwocie 900 zł. polskich. Czynsz za grunt wynosił 48 zł. polskich rocznie.
Prawo propinacji, polowania, dziesiąty grosz od sumy szacunkowej przy odsprzedaży gruntu z budynkami przysługiwało właścicielowi dóbr Chorzeszów.
Dziedzic oddał jedną morgę ziemi na cmentarz i jedną morgę ziemi na ogród dla szkoły. Grunta te były zwolnione na zawsze od czynszu. Dominium wybierało sołtysa wsi i dawało mu każdego roku po 10 złotych.
Na gruncie nabywca miał wystawić dom mieszkalny, stodołę, oborę i inne budynki potrzebne dla inwentarza i przechowywania zboża.
1. Johan Hoffman z Chorzeszowa (88) grunt o powierzchni ćwierć huby miary chełmińskiej, za który miał wpłacić wkupne w kwocie 450 zł. polskich. Czynsz za grunt wynosił 24 zł. polskich rocznie.
2. Marcin i Karolina z Reszkow Lükk (89) grunt o powierzchni pół huby miary chełmińskiej, za który mieli wpłacić wkupne w kwocie 900 zł. polskich. Czynsz za grunt wynosił 48 zł. polskich rocznie.
Prawo propinacji, polowania, dziesiąty grosz od sumy szacunkowej przy odsprzedaży gruntu z budynkami przysługiwało właścicielowi dóbr Chorzeszów.
Dziedzic oddał jedną morgę ziemi na cmentarz i jedną morgę ziemi na ogród dla szkoły. Grunta te były zwolnione na zawsze od czynszu. Dominium wybierało sołtysa wsi i dawało mu każdego roku po 10 złotych.
Na gruncie nabywca miał wystawić dom mieszkalny, stodołę, oborę i inne budynki potrzebne dla inwentarza i przechowywania zboża.
Obwieszczenia Publiczne 1930 nr 79
Wydział cywilny
sądu okręgowego w Łodzi, na zasadzie art. 1777-3 U.P.C. oraz
zgodnie z decyzją z dnia 13 stycznia 1930 r., obwieszcza, że na
skutek podania Heleny Forhof I
voto Wajs,
zamieszkałej we wsi Pelagja, gm.
Wodzierady, pow. łaskiego, wdrożone
zostało postępowanie celem uznania Aleksandra Wajsa (Weissa) za
zmarłego i, z mocy art. 1777-8 U. P. C., wzywa tegoż Aleksandra
Wajsa (Weissa), syna Juljusza i Heleny z Motylów, urodzonego w Łodzi
w dniu 18 lutego 1899 roku, ostatnio zamieszkałego w gm.
Wodzierady, pow. łaskiego, obecnie, po
wyjeździe w 1913 roku do Rosji, niewiadomego z miejsca pobytu, aby w
terminie 6-miesięcznym, od daty opublikowania niniejszego, stawił
się w kancelarji wydziału cywilnego sądu okręgowego w Łodzi,
przy ul. St. Żeromskiego L. 115, albowiem po tym czasie nastąpi
uznanie go za zmarłego.
Nadto wydział cywilny
sądu okręgowego w Łodzi wzywa wszystkich, którzy o życiu
lub śmierci pomienionego Aleksandra Wajsa (Weissa) posiadają
wiadomości, by o znanych sobie faktach zawiadomili sąd najpóźniej
w oznaczonym wyżej terminie do sprawy Z. 504/29.
Łódzki Dziennik Urzędowy 1933 nr 20
z dnia 28 września 1933 r. L. SA. II. 12/13/33.
Po wysłuchaniu opinij rad gminnych i wydziału powiatowego zgodnie z uchwałą Wydziału Wojewódzkiego z dnia 15 września 1933 r. na podstawie art. 107 ustawy z dnia 23 marca 1933 r. o częściowej zmianie ustroju samorządu terytorjalnego (Dz. U. R. P. Nr. 35, poz. 294) postanawiam co następuje:
§ 1.
XV. Obszar gminy wiejskiej Wodzierady dzieli się na gromady:
1. Chorzeszów, obejmującą: wieś Adolfów, wieś Babiniec, kolonję Chorzeszów, wieś Elodja, wieś Pelagja.
1. Chorzeszów, obejmującą: wieś Adolfów, wieś Babiniec, kolonję Chorzeszów, wieś Elodja, wieś Pelagja.
Wykonanie niniejszego rozporządzenia powierza się Staroście Powiatowemu Łaskiemu.
§ 3.
Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia w Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim.
(—) Hauke-NowakWojewoda.
_________________________________________________________________________________
Orędownik 1937 nr. 174
_________________________________________________________________________________
Obwieszczenia Publiczne 1938 nr 26
Wydział Hipoteczny Sądu
Okręgowego w Łodzi, Sekcja I i II Miejska, niniejszym obwieszcza,
że po niżej wymienionych zmarłych toczą się postępowania
spadkowe:
17) Elżbiecie
Sommer, zmarłej
w Pelagii, pow. łaskiego, w dniu 1 września 1937 roku, właścicielce
1/8 niepodzielnej części nieruchomości w Bałutach Nowych nr hip.
59, rep. hip. nr 16-232;
Termin zamknięcia
powyższych postępowań spadkowych wyznaczony został na dzień
4 października 1938 roku w tutejszym Wydziale Hipotecznym.
We wskazanym terminie
osoby zainteresowane osobiście lub przez pełnomocników winny
zgłosić swoje prawa, pod skutkami prekluzji. 251/38.
Dziennik Łódzki 1950 nr 143
Wszyscy narzekali i wszyscy przechodzili koło tego dziwnie obojętnie. W tej obojętności była jakaś bezradność, podyktowana niejako przyzwyczajeniem ustalonego przez przyrodę porządku rzeczy. Piasczyste podglebie, piasczyste połacie gruntów na wzniesieniach i podmokłe nizinne łąki, kwaśne jak ocet siedmiu złodziej — tak było od lat. Urodzaje na tych gruntach były jak najgorsze, zwłaszcza na nizinach. Wiosną, kiedy śniegi topniały i padały deszcze, ludzie przeklinali, grzęznąc po kolana w rozmokłej ziemi; konia z pługiem na pole nie można było wprowadzić. Ale kiedy przychodziło lato — zapominali o wiosennych dolegliwościach i nic nie robili, by poprawić istniejący stan rzeczy.
Aż dopiero w tym roku nastąpił przełom. W maju, przed kilkunastu zaledwie dniami mieszkańcy 14 gromad, należących do gminy Wodzierady, na gromadzkich zebraniach przypomnieli sobie, że są przecież rowy melioracyjne, że trzeba je oczyścić i doprowadzić do porządku, że można ich jeszcze więcej wykopać, że w ten sposób podniesie się urodzaj, zwiększy się plony i co za tym idzie, wzrośnie dobrobyt chłopa. Padło hasło „Czynu Melioracyjnego".
Okazało się, że rowów melioracyjnych jest dużo, ale zginęły pod rozrastającą się darniną, zamuliły się, zaniedbano je, po prostu zapomniano o nich.
Właściwie to mieszkańcy gminy Wodzierady dziwili się, że nie wpadli wcześniej na ten pomysł, ale jednocześnie byli zadowoleni, że właśnie dla uczczenia swego święta — Święta Ludowego i dla uczczenia rocznicy PKWN podjęli zobowiązania melioracyjne.
Gmina Wodzierady przejawia dość dużo inicjatywy i uświadomienie mas chłopskich jest tam większe niż gdzie indziej. Nie ma tam żadnych zaległości w świadczeniach. Świadectwem tego jest 99-procentowe wpłacenie podatku gruntowego na rok bieżący i ponad 90 proc. składek ogniowych oraz suma ofiar na odbudowę Warszawy przekroczona o 50 tys. zł. Ofiarność chłopów pokwitowana została nagrodą dla gminnego Komitetu Odbudowy Warszawy, w formie pięknego albumu Stolicy.
POSTANOWIONO — WYKONANO
Od zebrań gromadzkich upłynęło zaledwie 10 dni, a na polach pojawili się ludzie z przyrządami mierniczymi i z łopatami. Byli to chłopi i technicy z powiatu, którzy pokazali jak, co i gdzie robić.
Minęły trzy dalsze dni, a meldunki doniosły, że wykonano już połowę podjętych zobowiązań. Harmonogram robót przewiduje zakończenie prac do 17 czerwca, ale jest pewne, że na 1 czerwca będzie po robocie. Na polach rysować się będą świeżym wykopem rowy nowe, których powstanie 400 m bież. i 2100 m rowów odnowionych. Poza tym wyżwiruje się 300 m drogi.
To są cyfry harmonogramu. W samych Wodzieradach zamiast 300 m wykonano 500. Podobnie dzieje się w Józefowie. Im wyższy stopień uświadomienia mieszkańców danej wsi — tym wyższa cyfra przekroczenia zobowiązania.
— Stop! A tu. co się dzieje?
Daleko w łąki ciągnie się szeroki, nowo wykopany rów około 2.000 m długi.
— Czy to także czyn melioracyjny? — pytamy wójta.
— Nie. Jest to inwestycja przeprowadzana sposobem gospodarczym, konieczna dla odwodnienia dużych łąk spółdzielni produkcyjnej Pelagia i Elodia. Łąka będzie zaorana i zasiana trawą. Powstanie tu pełnowartościowe pastwisko.
— Brawo!
W Wodzieradach, jak już powiedzieliśmy, odnowiono 500 m rowu. Tuż przy siedzibie Gminy przechodzi on pod szosą.
Istniejący tu przepust sprawia mieszkańcom Wodzieradów niemało kłopotu, bo jest tak wąski, że w czasie silnych deszczów nie może pomieścić wody, która wylewa się na szosę, na łąkę, na pola, podpływa do obór, nawet do chat.
— Mamy wtedy formalną powódź — powiada sekretarz Komitetu Gminnego PZPR Łukomiak — ludzie jeżdżą baliami dokoła swych domów, bydło stoi w wodzie, a rady na to nie ma.
— Nie ma?
— Prawie że nie ma.
Okazuje się, że opiekę nad drogą sprawuje Powiatowy Zarząd Drogowy. Od 1945 r. gmina prosi o powiększenie przepustu, ale w Powiatowym Zarządzie woda biurek nie zalewa, więc nie ma powodu do pośpiechu. Gdyby gmina mogła sama przerobić przepust — dawno byłoby po kłopocie. Ponieważ podział kompetencji obowiązuje — gmina nie podejmuje decyzji w tej sprawie. I Zarząd Drogowy również nie. Może teraz podejmie? Byłoby to ukoronowaniem czynu melioracyjnego gminy Wodzierady. Z. Tar.
Dziennik Łódzki 1950 nr
221
Intensywne prace żniwne
nie zahamowały na terenie wsi woj. łódzkiego akcji
kulturalno-oświatowej. Ostatnio koła gromadzkie ZSCh. zorganizowały
w województwie 192 nowe świetlice, zaopatrując je w biblioteki,
czytelnie oraz sprzęt świetlicowy. Przy świetlicach zorganizowano
zespoły artystyczne.
Ogółem w woj.
łódzkim czynne są 492 świetlice ZSCh. Największa liczbę
świetlic uruchomiły koła gromadzkie ZSCh powiatów opoczyńskiego
i piotrkowskiego. Szczególnie dużą żywotność przejawiają
świetlice zorganizowane w spółdzielniach produkcyjnych, przede
wszystkim w Pniewie i Gołębiewku pow. kutnowski, Pelagii pow. łaski
oraz w Małkowie pow. sieradzki, gdzie powstał również stały
teatrzyk kukiełkowy.
—Przeciętnie za rok wypadło od każdej dójki 3.700 litrów — z dumą informuje Becht. — Do mleczarni odstawiliśmy ponad 32.000 litrów, reszta poszła na wychów cieląt i prosiaków.
— W spółdzielni produkcyjnej w Pelagii, która ma podobne ziemię przerywam — zebrano w żniwa po 14 q żyta z hektara.
— No, tak... ale uprawa mechaniczna, odpowiedni płodozmian, na co ja, ani żaden średniak pozwolić sobie nie może.-Widzimy tę różnicę, widzimy. Toteż może już w niedługim czasie i u nas narodzi się spółdzielnia.
— Gdy mu powiedziałem — ozwał się Maksymilian Twardowski — że choćby na głowie stawał, nie wygospodaruje tego ile każdy z nas spółdzielców — przyznał mi rację. Ale że nie lubię być gołosłownym, więc przedstawiłem mu w cyfrach swój dobytek: patrzcie — powiadam — w oborze stoi krowa i obok niej 3 jałowice, a tu w chlewie 2 wielkie maciory, poza tym mam 2 owce. Policzcie drób: kaczek, kur, gęsi i indyków jest pewnie ze 70 sztuk.
Dziennik Łódzki 1953 nr
26
—6 q różnicy —
to dużo
—To tylko początek
Wieś Pelagia — to dziś
Rolniczy Zespól Spółdzielczy Pelagią. Dumni są z niej aktywiści
gminy Wodzierady, a okoliczni chłopi zwykli mówić: „No, tym z
Pelagii naprawdę się odmieniło".
I rzeczywiście tak jest:
tym z Pelagii naprawdę odmieniło się życie. Zerwali bowiem przed
dwoma laty z zacofaniem i wkroczyli na drogę gospodarki zespołowej.
Oczywiście, nie wszyscy jednocześnie — uspółdzielczanie wsi
odbywało się etapami.
Dziś poza dwoma jeszcze
wahającymi się 7-hektarowymi gospodarzami, wszyscy należą do
Rolniczego Zespołu Spółdzielczego.
I są zadowoleni z siebie
i ze swych sukcesów gospodarczych. A z góry trzeba wyjaśnić, że
nie mieli oni specjalnie pogodnych warunków, bo ani dobrych gleb (V
i VI klasa żytnio-łubinowa), ani dobrych łąk (podmokle
kwasieliny), ani gotowych budynków na rozpoczęcie zespołowej
hodowli.
Pierwszy rok gospodarowali
więc w oparciu o statut I typu spółdzielni, a w drugim — gdy już
byli lepiej zagospodarowani, mocniej z sobą powiązani i bardziej
doświadczeni — przeszli na III typ wspólnego gospodarowania.
Posiadając 218 ha ziemi,
60 ha obsiali żytem, 20 owsem, 20 białym łubinem, 15 seradelą,
ponad 15 mieszanką kłosowo-motylkową oraz zasadzili ziemniaki na
25 ha.
Dobra uprawa,
racjonalne nawożenie, przestrzeganie terminów siewu, pielęgnacji i
sprzętu — oto czynniki, które spółdzielcom
z Pelagii zapewniły dobre plony. Przeciętna wydajność z ha
wyniosła: 14 q żyta, 18 q owsa, 8 q
łubinu, 3 q seradeli, 140 q ziemniaków i
około 40 q suchego siana z wiosennego pokotu. Na podobnych ziemiach
chłopi z okolicy zebrali po 8 do 10 q
żyta, po 10 do 12 q owsa, po 4 do 5 q
łubinu i po 60 do 80 q ziemniaków.
Różnica więc bardzo
wielka, różnica jaskrawo ilustrująca twierdzenie, że tylko przez
gospodarkę zespołową można wysoko podwyższyć plony.
A teraz sprawa hodowli
— Już po roku
gospodarki zespołowej przekonaliśmy się — mówi przewodniczący
Józef Cieślak — że bez hodowli nie
będą mogły wzrosnąć nasze dochody. Dlatego stworzyliśmy
odpowiednią bazę paszową. Za udzieloną nam przez państwo
długoterminową pożyczkę wybudowaliśmy oborę na 40 dojnych krów
— stoi
w niej na razie 20
dobrych dojek, 2 rasowe buhaje oraz 19 sztuk jałowizny. Posiadamy 49
owiec, 11 jagniąt i jednego tryka. W marcu ub. roku
zapoczątkowaliśmy chów trzody. Z 8 zakupionych prosiąt
doczekaliśmy się
już macior, 4 z nich wzbogaciły nas o 36 prosiąt, 4 wyproszą się
w lutym.
Zaglądamy do obory. Od
razu widać, że oborowy Marian Becht dba o bydło.
—Jaka wydajność
mleka? — pytamy.—Przeciętnie za rok wypadło od każdej dójki 3.700 litrów — z dumą informuje Becht. — Do mleczarni odstawiliśmy ponad 32.000 litrów, reszta poszła na wychów cieląt i prosiaków.
Owczarz Antoni Szkudlarek
chwali się, że tegoroczna strzyża przyniosła 100 kilo wełny, że
do 14 jagniąt przybędzie mu już wkrótce co najmniej 26 nowych,
gdyż tyle owiec jest kotnych.
Chlewmistrz Władysław
Strzemieniecki opowiada:
—Moje maciorki ładnie
się sprawują. Z prosiąt nie zmarnowało mi się ani jedno. Część
z nich przeznaczymy na chów, a część na tucz. Chociaż
nastawiamy się na hodowlę macior i prosiąt, jednak mam nadzieję,
że do końca roku upasę co najmniej 30 tuczników
mięsno-słoninowych, wszystkie pójdą na odstawę dla miast.
Przewodniczący
dodaje: Zaplanowaliśmy sobie, że do końca roku 1954 wybudujemy
dodatkową oborę dla jałowizny, że postawimy nową owczarnię i
odpowiednią dla naszych możliwości budowlanych chlewnią. Obecnie
kieruje nami ambicja: podnieść na jeszcze wyższy poziom zbiory z
pól i znacznie rozszerzyć hodowlę bydła, owiec i trzody. Jestem
pewny, że nam się to uda, bo mamy już
warunki oraz zapał do pracy.
—Czy za okres dwuletni
wspólnego gospodarowania odczuliście poprawę swojego bytu?
W izbie, w której
rozmawialiśmy, z wszystkich ust naraz padły odpowiedzi twierdzące.
Ktoś zawołał na cały głos: „Niech powie o sobie Ignac Kraska,
który do jesieni był oborowym".
Kraska
wraz z żoną wypracował 600 dniówek. Oprócz pieniędzy otrzymał
36 q żyta i 85 q ziemniaków. A słoma, a siano, a zielonki — to
nic?... Na zagrodzie Kraskowie posiadają dwie dojne krowy, 1
półtoraroczną jałówkę, pewnie już zacieloną... I 2 maciory,
od których sprzedali pewnie ze 30 prosiąt... Sprzedali też na
spędzie 2 tuczniki o wadze co najmniej 300 kilo... A dla siebie
zabili maciorę, która miała dwa i pół metra... Do tego trzeba
dodać jeszcze 2 owce w zagrodzie, 25 indyków, 11 gęsi, kur pewnie
z 80...
—A ty Twardowski, to
co?... gorzej stoisz ode mnie? — bronił się pół serio, pół
żartem Kraska. — A Cieślak, albo Szczendel albo Antek Grabski
czy którykolwiek z nas?... Wszyscy mamy lepiej!
Czy spółdzielcy z
Pelagii odwdzięczają się państwu?
Tak. Planową odstawę
zboża i ziemniaków wykonali w 150 proc. Na spęd odstawili 3 krowy
i 10 cieląt. Ponieważ w roku ub. nie mogli jeszcze z zespołowej
hodowli odstawić tuczników, więc każdy spółdzielca we własnym
zakresie starał się pomagać państwu w zaopatrywaniu miast w mięso
wieprzowe, odstawiając na gminne spędy w Wodzieradach po 1 — 2
lub nawet 3 sztuki. Dodajmy do tego 32.000 litrów mleka z obory
zespołowej oraz co najmniej drugie tyle z obór indywidualnych.
Nowe zwyciężyło w
Pelagii — zwycięży i w innych wsiach!
CZESŁAW MONDRZYK
Dziennik Łódzki 1953 nr
28
Był powód i to
bardzo poważny, że sołtys gromady Hipolitów, 39-letni Antoni
Kołtunowski, został wybrany przewodniczącym Komisji Rolnej przy
GRN Wodzierady (pow. łaski). Wszyscy bowiem nie tylko w Hipolitowie,
ale w całej gminie wiedzą dobrze, że Kołtunowski tak jakoś umie
sobie radzić, że zawsze mu starczy czasu i na sprawowanie funkcji
sołtysa i na dobre gospodarowanie na 5.2 ha lekkiej, piaszczystej
ziemi.
— Umie sobie radzić,
to i nam poradzi — mówili wtedy chłopi. Ci wszyscy, którzy
zastosowali się do rad Kołtunowskiego nie zawiedli się, poprawiły
się plony, wzrosła baza paszowa, a więc i możność rozszerzenia
hodowli, tak opłacalnej dla małych i średnich gospodarstw
chłopskich.
Po krótce wyjawmy więc
tajemnice Kołtunowskiego. Zacznijmy od żniw.
— Skoro tylko żyto
dojrzeje, natychmiast przystępuję do koszenia — wyjaśnia
Kołtunowski. — Z podorywką nie zwlekam, bo chodzi mi o
uratowanie resztek wilgoci znajdującej się w glebie. Nieraz już
zdarzało się, że podorywałem nawet w nocy i siałem natychmiast
jako poplony seradelę, peluszkę, wykę, łubin słodki. Ziemniaki
również sadzę na przyoranych zimą poplonach i na oborniku. Dbam
należycie o łąkę i pastwisko. Mimo zeszłorocznej posuchy
zebrałem z hektara 10 q żyta, 150 q ziemniaków i około 30 q
suchego siana.— W spółdzielni produkcyjnej w Pelagii, która ma podobne ziemię przerywam — zebrano w żniwa po 14 q żyta z hektara.
— No, tak... ale uprawa mechaniczna, odpowiedni płodozmian, na co ja, ani żaden średniak pozwolić sobie nie może.-Widzimy tę różnicę, widzimy. Toteż może już w niedługim czasie i u nas narodzi się spółdzielnia.
A jak wygląda hodowla u
Kołtunowskiego?
Ponieważ oprócz siana i
kiszonek z poplonów, które stanowią dobrą karmę na zimę,
Kołtunowski zawsze wiosną i latem ma ćwierć hektara mieszanki zbożowo-motylkowej
— pozwala mu to utrzymać 1 konia, 3 krowy, 1 zarodową maciorę i
od 2 do 4 tuczników.
— Wszystkie obowiązkowe
odstawy dla państwa — mówi Kołtunowski — wykonałem w
terminie. Zamiast 143 kg żywca odwiozłem na punkt skupu 2 sztuki o
wadze 260 kg. Z dwu miotów wyhodowaliśmy z żoną 24 prosięta, z
których 21 poszło na sprzedaż. Poza tym żona hoduje 46 kur i 20
indyków.
W czasie mej wizyty
w spółdzielni produkcyjnej w Pelagii któryś ze spółdzielców
mimochodem wspomniał o przewodniczącym Gminnej Komisji Rolnej:
— Owszem, interesuje
się nami i naszymi osiągnięciami. — Wiadomo, sam dobry
gospodarz.— Gdy mu powiedziałem — ozwał się Maksymilian Twardowski — że choćby na głowie stawał, nie wygospodaruje tego ile każdy z nas spółdzielców — przyznał mi rację. Ale że nie lubię być gołosłownym, więc przedstawiłem mu w cyfrach swój dobytek: patrzcie — powiadam — w oborze stoi krowa i obok niej 3 jałowice, a tu w chlewie 2 wielkie maciory, poza tym mam 2 owce. Policzcie drób: kaczek, kur, gęsi i indyków jest pewnie ze 70 sztuk.
Za 300
przepracowanych dniówek w spółdzielni otrzymałem 18 q żyta, 42 q
ziemniaków, nie licząc gotówki. Mam dość słomy i siana. A przy
tym praca wymaga mniej wysiłku, bo mamy maszyny — nasze i z POM
— i urodzaje lepsze. Państwo korzysta,
klasa robotnicza korzysta i my korzystamy. Na to wszystko Kołtunowski
tak mi powiedział: „Człowieku, masz świętą rację. Mnie nie
musisz przekonywać, bom już dawno przekonany, ale pomóż mi ty,
pomóżcie mi wy wszyscy spółdzielcy w zaszczepieniu tego
przekonania w moich sąsiadach w Hipolitowie, a ręczę, że na
powstanie spółdzielni w mojej gromadzie nie trzeba będzie długo
czekać"... Taki jest Kołtunowski i myślę, że w tej robocie
powinniśmy mu jak najrychlej pomóc...
C. M.
Dziennik Łódzki 1953 nr 35
Przed Krajowym Zjazdem Spółdzielczości
Idziemy po najlepszej drodze i innym pomożemy wejść na nią
Teatr Miejski w Sieradzu. W stronę prezydium zjazdu i trybuny zwrócone wszystkie twarze, stare i młode, poorane bruzdami zmarszczek i tryskające rumieńcami młodości. Na wszystkich ten sam wyraz: skupienie.
Referat, który wygłasza przewodniczący PRN Sieradz, Jan Janikowski — to analiza rozwoju spółdzielczości produkcyjnej w trzech powiatach: sieradzkim, łaskim i wieluńskim, sprawozdanie z trzech lat walki w gromadach spółdzielczych z wrogiem jawnym i ukrytym — walki zakończonej wieloma sukcesami.
U tych, którzy zwyciężyli
Oto RZS Izabelów po roku wegetacji i ślamazarnej roboty, oczyszcza swe szeregi ze szkodników, powierza nowym ludziom kierownictwo, staje na mocnych nogach i rozpoczyna solidną pracę.
To samo czynią spółdzielcy z RZS Pelagia, RZW Kraszkowice i innych gospodarstw zespołowych. Rosną plony, rośnie hodowla, rosną dochody ogólne i osobiste.
RZS Pelagia, posiadający ziemie 5 i 6 klasy, zbiera w 1952 r. przeciętnie po 16 q zbóż kłosowych z hektara, podczas gdy indywidualnie gospodarujący chłopi zaledwie po 8 do 10 q.
RZW Kraszkowice podnosi plony do 23 q. czyli zbiera o 4 q więcej niż miejscowi i okoliczni chłopi.
RZS Dzierlin uzyskuje z ha 28 q pszenicy — chłopi tylko 12 q.
W RZS Opiesin sypie wspaniale owies i jęczmień: po 27 q z ha
— chłopi osiągają przeciętnie po 13,8 q.
Każdy hektar rzepaku ozimego dał w RZS Wojsławice po 12,5 q
— u chłopów tylko po 8,4 q. Spółdzielcy wykopali po 370 q ziemniaków — chłopi tylko po 186 q.
Choć powoli, lecz i stale zwiękasz się w spółdzielniach produkcyjnych pogłowie bydła, trzody owiec, w powiecie sieradzkim, w którym istnieje 13 spółdzielni produkcyjnych wybudowano w ciągu ub. roku: 1 stajnię, 2 chlewnie, 2 wozownie, 3 betonowe silosy, 2 cieplarnie, 9 hal ogrodniczych i 6 domków jednorodzinnych.
RZS Opiesin z kredytów uzyskanych na 2 hale ogrodnicze, dzięki gospodarności wybudował 6 hal, a RZS Izabelów zamiast 1 hali wybudował 2. RZS Pelagia na budowę nowej obory wydał o 14.000 zł mniej niż przewidywał kosztorys opracowany przez fachowców. RZW Chociw na remoncie młyna zaoszczędził 21.900 zł.
Doświadczenie nauczyło już wielu spółdzielców, że o dobrym rozwoju gospodarstwa zespołowego nie świadczy tyle wysoka dniówka obrachunkowa ile zwiększenie pogłowia zwierząt domowych i wkład w inwestycje.
Oto gdy RZW Tubądzin w r. 1951 przeznaczył na inwestycje tylko 4 tys. zł., to w roku ubiegłym wydzielił już 15.505 zł. Podobnie postąpił RZS Wojsławice, który fundusz inwestycyjny na rok bież. zwiększył 5-krotnie w porównaniu z 1951 rokiem.
Poważny wzrost stopy życiowej
W parze z troską o rozwój gospodarki zespołowej, w parze z krzepnięciem przeświadczenia o wyższości tej gospodarki nad indywidualną wyrastają przodownicy pracy, wyrasta nowy typ człowieka „człowieka spółdzielczości produkcyjnej" i jednocześnie rosną dochody osobiste.
Przykłady: Rodzina Franciszka Antczaka z RZS Tubądzin za 713 dniówek obrachunkowych otrzymała 41 q żyta, pszenicy i owsa, 58 q ziemniaków. około 14 q siana, 57 q buraków pastewnych oraz 9.468 zł w gotówce. Gdy wartość naturalii określimy w pieniądzach — roczny dochód tej rodziny osiągnął ponad 28.000 zł.
Rodzina Walczaków z RZS Wodzierady za 1.006 dniówek obrachunkowych w naturaliach i gotówce otrzymała tyle,że jej przeciętny miesięczny zarobek osiągnął wysokość 2.420 zł.
Chlewmistrzyni Bobrowska z RZS Tubądzin, która w ciągu roku wypracowała 410 dniówek obrachunkowych, uzyskała roczny dochód w wysokości 16.443 zł.
Przykłady te, wyjęte z długiej listy przodujących spółdzielców, mówią same za siebie. A przecież poważny dochód przynoszą spółdzielcom również działki przyzagrodowe.
Cienie i plamy...
Mimo tych i wielu innych sukcesów, niewiele jednak zrobiono w pow. sieradzkim, łaskim i wieluńskim w kierunku szerszej rozbudowy spółdzielczości produkcyjnej.
Bo oto w ciągu ub. r. do 12 istniejących w pow. sieradzkim spółdzielni przybyła zaledwie jedna nowa, do 8 w pow. łaskim — trzy, a w pow. wieluńskim, w którym istniały jedynie 2 rolnicze zespoły wytwórcze, zdołano zorganizować też tylko jedną spółdzielnię: RZS w Łaszewie AB.
Aktywiści powiatowi i gminni nie potrafili ożywić „starych lecz papierowych" spółdzielni w Jeżopolu (gm. Klonowa), w Podłężycach (gm. Męka), w Bogucicach (gm. Krokocice) i w Elodii (gm. Wodzierady).
„Mój powiat nie ma się czym szczycić"
— Mało u nas zrobiono na odcinku spółdzielczości produkcyjnej — mówił podczas dyskusji Stefan Kolbert, członek RZW Kraszkowice (pow. wieluński).—Nie, nie ma się czym szczycić mój powiat. A przecież można było wiele zdziałać. Za długo — mimo naszych sygnałów — tolerowano w naszej spółdzielni nierobów i szkodników, tak że stała się ona odstraszającym przykładem — Dopiero rok 1952 postawił nas na nogi. Uczciwi zwyciężyli. Na walnym zebraniu w styczniu postanowiliśmy przejść z II na III typ gospodarowania zespołowego i odtąd nasz RZS nosi miano „Zwycięstwo".
— Już w 1949 roku byłam zwolenniczką spółdzielczości produkcyjnej — mówiła z trybuny Helena Bechtowa, członkini RZS Pelagia — lecz gdy przyszło do założenia spółdzielni wraz z mężem uciekłam do miasta. Męża załamały kułackie plotki, a jego strach przed zespołową gospodarką podziałał i na mnie. Dziś wstydzę się za te chwile słabości.
Wróciliśmy w r. ub. do Pelagii. Z otwartymi rękami przyjęli nas spółdzielcy na członków. A dziś?... Dziś jesteśmy szczęśliwi. Mąż pracuje jako oborowy, a ja mu pomagam Do naszego mieszkania wszedł dobrobyt. Nie, dla tego kto kocha rolę, nie ma lepszego życia jak w spółdzielni!
Na mównicę wszedł 66-letni Grzegorz Szafrański z gromady Pyszków. Twarz pomarszczona lecz czerstwa. Oczy pełne ognia i radości.
— Chcę wam powiedzieć, moi drodzy, że wczoraj powitała u nas nowa spółdzielnia, do której przystąpiłem jako jeden z pierwszych. A co mnie przekonało?... Wizyta u mojego syna Teofila, który od dwu lat jest członkiem spółdzielni produkcyjnej Bilice, w woj. szczecińskim. I oto com tam stwierdził: tak jak przedtem, gdy gospodarzył indywidualnie na 8 ha Teofilowi było ciężko i źle, tak teraz powodzi mu się wspaniale.
Oświadczam tu z tego miejsca, że my w Pyszkowie, a jest nas 19, twardo staniemy przy naszej spółdzielni i nie damy jej rozbić kułakom, którzy przypuścili na nas już szturmy. To tylko powiem, że złamią zęby, i że wkrótce cała wieś pójdzie w nasze ślady!
Członek komitetu założycielskiego w gr. Kiki, ob. Woźniak oświadczył:
Dołożę wszelkich starań, aby u nas jeszcze przed Krajowym Zjazdem Spółdzielczości Produkcyjnej powstała spółdzielnia. I wzywam do współzawodnictwa z nami komitet zał. w gr. Karszew.
— W imieniu członków ZUZ Okup Wielki — mówił spółdzielca Tkaczyk — przekazuję zobowiązanie, że do końca roku zwerbujemy do naszej spółdzielni 8 ostatnich indywidualnych gospodarzy w naszej gromadzie.
— My spółdzielcy z Dzierlina — mówił ob. Pszczółkowski — zobowiązujemy się siewy wiosenne zakończyć w ciągu 5 dni oraz do końca roku podnieść hodowlę trzody o 50 procent.
Po podsumowaniu dyskusji przez ob. Bąkowskiego, I sekretarza KW — PZPR, zebrani przedstawiciele spółdzielni wybrali spośród siebie 27 delegatów na Krajowy Zjazd Spółdzielczości Produkcyjnej, a w liście do Prezesa Rady Ministrów Bolesława Bieruta i w rezolucji wytyczyli drogę swej działalności na rok bieżący.
Będą więc podnosić w swych zespołach uświadomienie polityczne, walczyć o wzrost plonów i hodowli, wszędzie stosować statutową dniówkę obrachunkową, popularyzować swoje osiągnięcia i pomagać przy zakładaniu nowych spółdzielni Czesław Mondrzyk.
Dziennik Łódzki
1953 nr 45
Dął silny wicher.
Niedomknięta furtka raz po raz trzaskała o słup płotu. We wsi
ujadały psy na przekór wichurze i zadymce śnieżnej. W chałupie
Bechtów było ciepło i jasno, lecz nastrój gospodarzy harmonizował
raczej z pogodą na dworze.
Marian Becht,
mężczyzna jeszcze młody, postawny i krzepki, chodził po izbie
zdenerwowany. Przeżuwał jakąś szczególnie kąśliwą myśl i raz
raz rzucał złe spojrzenia ku żonie, która — jak gdyby nie
dostrzegając mężowskiego złego humoru — najspokojniej kończyła
gotowanie obiadu. —Cholera! — wybuchnął nagle
Marian — nie
wytrzymam tu w tej zwariowanej wsi. Rzucę
w diabły tę całą spółdzielnię produkcyjną, do której żeś
mnie podstępnie zwabiła i pójdę sobie na zbity łeb. Do Pabianic,
Łodzi czy Zduńskiej Woli... A parobkiem... słyszysz, parobkiem nie
będę!
—Cóżeś ty z
dębu spadł, że opowiadasz takie niedorzeczności? — tym samym
tonem odpowiedziała Halina.
— W spółdzielni nikt nie jest i nie będzie czyimś parobkiem.
Wszyscy są równi,
wszyscy są jak jedna...
—Milcz, milcz!...
dosyć tej twej agitacji!— przerwał porywczo Becht, pieniąc się
z gniewu. — Koniec!... szlus!... Jadę za pracą do miasta!
I nie czekając na obiad
wybiegł z mieszkania.
— Trudno, nie
mogłam dopuścić do rozbicia rodziny —
opowiada Halina Bechtowa, matka trojga
małoletnich dzieci i przodownica pracy w
RZS Pelagia. — Stało się, poszłam za mężem do miasta. Pożerała
mnie tęsknota za Pelagią. I nie tylko tęsknota, lecz wstyd za tę
dezercję ze spółdzielni produkcyjnej... A oni tam już wspólnie
gospodarowali. Dowiadywałam się różnymi drogami, jak żyją ze
sobą, jakie są wyniki ich zespołowej pracy.
A powodziło się im coraz
lepiej. W końcu 1951 r. było ich już 15, bo doszli Antoni Grabski
oraz Maria i Feliks Błaszczykowie. Mieli już 7 koni i 12 sztuk
zespołowego bydła.
Zaopatrzeni byli w zboże,
słomę, siano, ziemniaki. Na nagrodach powiększał się im
inwentarz żywy. Śmiało patrzyli w przyszłość.
I mój Maniek zwolna
doszedł do przekonania, że padł ofiarą kułackiego jątrzenia i
bezczelnych plotek.
Nie mogłam już dłużej
wytrzymać z dala od swoich. A że przez te blisko półtora roku
wypalił się we mnie wstyd, pojechałam w odwiedziny do Pelagii.
Przyjęli mnie z otwartymi rękami, nikt nie czuł urazy do mnie
uciekinierki, nikt nie wyrażał się źle o Marianie.
— Wracajcie choćby
jutro — mówili — pomożemy i jakoś zaczniecie żyć po nowemu.
Widzicie, spółdzielnia produkcyjna dla chłopa, to przecież
zerwanie ze starymi nawykami, to podporządkowanie się woli ogółu...
Nie myślcie, że tu u nas wszyscy z miejsca pojęli sens zespołowej
gospodarki.. Były, były i tu wśród nas niesnaski, tarcia,
narzekania wymigiwania się od pracy w zespole. Nie wszystko szło
dobrze. Ale przecież doświadczenie uczy i podnosi człowieka...
Tak, tak, dziś my już nie ci sami co w grudniu 1950 r... A zatem
wracajcie. Będziecie z powrotem z nami.
Bechtowie powrócili.
Marianowi początkowo było trochę głupio i nieswojo. Ale że nikt mu nie wytykał
dezercji, a przeciwnie każdy zagadywał dobrym słowem, więc szybko
zżywał się ze spółdzielnią i jej członkami.
— Dobrzy ludzie...
rzeczywiście, bracia — powtarzał w myślach po niezliczone razy.
— l furmankę przysłali do miasta po meble i ciuchy... i mleko z
zespołowej obory przysyłają dla dzieci...
Dla tego młodego
małżeństwa zaczęło się naprawdę nowe i szczęśliwe życie.
Tytułem zaliczki otrzymali 15 q ziemniaków i 4 q żyta. Poza tym
zarząd RZS wystarał się im o uzyskanie w Banku Rolnym
długoterminowej pożyczki w wysokości 3.000 zł. Bechtowie kupili
więc krowę, parę prosiąt i kilka sztuk drobiu.
Na jednym z zebrań po
żniwach Marian został wybrany na miejsce Ignacego Kraski oborowym,
a jego żona dojarką. Z zapałem i z sumiennością zabrali się do
tej odpowiedzialnej i niełatwej pracy. W oborze przecież stało już
20 krów dojnych, 2 buhaje i 39 sztuk młodego przychówku.
Halina Bechtowa w ciągu
niespełna 8 miesięcy wypracowała wraz z mężem 465 dniówek
obrachunkowych. Członkowie RZS Pelagia uznali ją za przodownicę
pracy. I nie tylko za przodownicę, lecz również za wybitną
propagatorkę spółdzielczości produkcyjnej.
Ileż to razy czy to w
prywatnych rozmowach z okolicznymi chłopami, czy na zebraniach
gromadzkich słyszeli ją, gdy opowiadała o swej i męża drodze do
spółdzielni produkcyjnej, gdy z wiarą i przekonywającą swadą
mówiła o wyższości gospodarki zespołowej nad indywidualną, gdy
dzięki jej argumentacji zawiązał się, a następnie rozszerzył
komitet założycielski w gromadzie Karszew.
Toteż gdy dowiedzieli się
o zapowiedzianym na 21—22 lutego Krajowym Zjeździe Spółdzielczości
Produkcyjnej, jednogłośnie postanowili: „Halina Becht będzie
naszą delegatką, nasamprzód na Zjazd Powiatowy, a następnie —
my już o to się postaramy — na Zjazd Krajowy."
O to jednak nie trzeba się
było starać. Na Międzypowiatowym Zjeździe w Sieradzu wystarczyło
słyszeć przemówienie dyskusyjne Haliny Becht, widzieć ogień
wiary i zapału w jej oczach.
— Mówię z serca,
mówię na podstawie tych wszystkich przeżyć, które wam pokrótce
przed chwilą opowiedziałam, że dla chłopa i chłopki, którzy
kochają pracę na roli, nie ma i nie może być lepszego życia jak
właśnie w spółdzielni produkcyjnej.
Dziś Halina Bechtowa
reprezentuje na Krajowym Zjeździe RZS Pelagia.
Czesław Mondrzyk.
Dziennik Łódzki 1953 nr
63
Opowieść o Marianie i jego żonie Halinie
Marian Becht,
20-letni mężczyzna, wysoki a szczupły, o twarzy młodzika i sile
chyba atlety, przeważnie sam wykonuje wszystkie oborowe prace, do
których należy: wyrównywanie obornika, słanie ściółki,
szczotkowanie bydła, przywóz i zadawanie paszy oraz pojenie. Żona
Helena, matka trojga małoletnich dzieci, zajmuje się dojeniem i
napełnianiem konwi przecedzonym przez sito mlekiem.
Becht był w ub. roku w
Związku Radzieckim, a że w kołchozach najwięcej
interesowała go hodowla
bydła, chciwie przyglądał się normowaniu i zadawaniu pasz, pytał
o to, czego sam nie mógł wyrozumieć i w duchu postanawiał, że
gdy wróci do Pelagii, bodaj na głowie będzie stawał, a bydło
spółdzielcze musi doprowadzić do takiej wydajności mleka, jaką
wykazuje bydło w radzieckich kołchozach.
Niestety, początkowo nie
bardzo mu się to udawało. W tym okresie był jeszcze pomocnikiem
oborowego Ignacego Kraski.
— Nie mądruj się
tyle, boś za młody — powtarzał Kraska, gdy Marian usiłował
stosować nowe metody. Nieraz dochodziło nawet do burzliwych kłótni.
Wreszcie październikowe
zebranie zadecydowało, że funkcję oborowego przejmie Marian Becht,
a jego żona Helena zostanie dojarką.
Tak się złożyło, że w
dniu 11 marca, a więc w dwa dni po wielkim żałobnym przeżyciu,
jakim stał się dla całej postępowej ludzkości pogrzeb
Generalissimusa Stalina, odwiedziłem pracowitych małżonków.
Ani Marian Becht, ani jego
żona nie byli zbyt rozmowni i wylewni. Zresztą nie należą do
ludzi, którzy lubią opowiadać o swoich najgłębszych uczuciach.
Są to bowiem ludzie czynu i czynem postanowili oboje wyrazić swoje
uczucia.
— Moje
zobowiązanie — powiedział Becht — nie będzie łatwe do
zrealizowania, ale gdyby było zbyt łatwe, nie przyniosłoby mi
osobistego zadowolenia. Otóż postanowiłem podnieść udoje o 20
proc. —
znaczy to, że gdy w roku
ub. doprowadziłem przeciętną wydajność każdej dójki do 3.380
litrów, to w roku bieżącym będę się starał osiągnąć ponad
4.000 litrów.
— A Ja
postanowiłam — rzekła Bechtowa — poza normalną pracą dojarki
brać także udział w najpilniejszych pracach polnych, a więc przy
sadzeniu ziemniaków, przy suszeniu siana, przy żniwach i wykopkach.
Bechtowie zdają sobie
sprawę, że wzorowo rozwijające się gospodarstwo zespołowe, to
najlepszy agitator spółdzielczości produkcyjnej, tej właśnie
formy gospodarki rolnej, która dla pracującego chłopstwa stwarza
dobrobyt, a dla państwa siłę gospodarczą.
C. M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz