Spis 1925:
Sadowiec-Wrzosówka, kol., pow. wieluń, gm. Działoszyn. Spisano łącznie z kol. Sadowiec.
Wikipedia:
Łódzki Dziennik Urzędowy 1933 nr 19
ROZPORZĄDZENIE WOJEWODY ŁÓDZKIEGO
z dnia 16 września 1933 r. L. SA. II. 12/15/33
o podziale obszaru gmin wiejskich powiatu Wieluńskiego na gromady.
Po zasiągnięciu opinij rad gminnych i wydziału powiatowego zgodnie z uchwałą Wydziału Wojewódzkiego z dnia 15 września 1933 r. na podstawie art. 107 ustawy o częściowej zmianie ustroju samorządu terytorjalnego z dnia 23. III. 1933 r. (Dz. U. R. P. Nr. 35, poz. 294) postanawiam co następuje:
§ 1.
IV. Obszar gminy wiejskiej Działoszyn dzieli się na gromady:
11. Kol. Sadowiec-Wrzosy, obejmującą: kol. Posmykowiznę, kol. Sadowiec-Wrzosy.
Wykonanie niniejszego rozporządzenia powierza się Staroście Powiatowemu Wieluńskiemu.
Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia w Łódzkim Dzienniku Wojewódzkim.
Wojewoda.
—A dajże chłopakowi spokój, pozwól mu odpocząć po podróży i nacieszyć się nami—mitygowała męża Pilarska.
—O żniwach pogadamy potem.
—Jak ojcu podobało się w Związku Radzieckim? Przyznam się, że nie tylko tęsknota za wami, ale i ciekawość popędzały mnie do domu.
—Pewnie że byłby czas. Bo któż to widział, żeby za konną dniówkę odrabiać dwa albo trzy dni i to w czasie najcięższych prac jak żniwa i wykopki.
Dziennik Łódzki 1952 nr
184
widzi drogę do lepszego
bytu
Było lipcowe
skwarne południe. Mieszkańcy gromady Sadowiec-Wrzosy zeszli z pól,
aby posilić się i nieco odpocząć po znojnej pracy przy żniwach.
W chacie Stanisława Pilarskiego, 4-hektarowego gospodarza, panował
radosny nastrój, gdyż przed kilku godzinami zjawił się
niespodzianie 19-letni Geniek, uczeń Szkoły Oficerskiej, który
otrzymał kilkudniowy urlop.
—W sam raz, synu,
przybyłeś — cieszył się Pilarski, spoglądając z durną na
smukłego i dorodnego podchorążego. — Akurat u nas żniwa, więc
pomożesz.—A dajże chłopakowi spokój, pozwól mu odpocząć po podróży i nacieszyć się nami—mitygowała męża Pilarska.
—O żniwach pogadamy potem.
—Jak ojcu podobało się w Związku Radzieckim? Przyznam się, że nie tylko tęsknota za wami, ale i ciekawość popędzały mnie do domu.
Stanisław Pilarski
uśmiechnął się, sięgnął do szufladki stołu i wydobywszy z
niej gruby zeszyt, rzekł:
—Bo to będę
umiał znaleźć takie słowa, żeby ci opowiedzieć to wszystko com
odczuwał na widok pięknych miast,
wielkich fabryk, olbrzymich sowchozów i kołchozów?...
A przyznam ci się, że
gdym w roku ub. czytał w gazetach wrażenia wycieczkowiczów do
Związku Radzieckiego, to przyznam ci się szczerze, z
niedowierzaniem kręciłem głową Myślałem tak, jak myślą
jeszcze dotąd niektórzy nasi chłopi. Ech, to wszystko tylko
propaganda, kto to wie, jak tam jest naprawdę. Żeby tak tam samemu
pojechać i zobaczyć.
No i patrz, w tym roku
pragnienie moje się spełniło. Pojechałem z drugą wycieczką i
zobaczyłem wszystko na własne oczy.
Nie ma tam wyzysku
człowieka przez człowieka. Ludzie po wsiach już dawno zapomnieli
co to jest odrobek za pożyczonego do orki czy do żniw konia od
bogatego sąsiada. Cała wieś albo nawet kilka wsi — to jeden
wielki kołchoz. Ziemię orzą traktory, zboże zbierają kombajny i
w ogóle maszyny pracują wszędzie, a chłopi i chłopki albo
kierują tymi maszynami, albo wykonują lżejsze prace. A że dobrze
gospodarzą, więc rosną ogólne dochody, rosną i dochody każdego
z kołchoźników.
Nasza grupa wycieczkowa
zwiedziła m. in. dwa wielkie kołchozy w górach Kaukazu. W czasie
wojny obydwa były doszczętnie zniszczone przez hitlerowców.
Kołchoz „Pobieda" zaczynał na nowo swoją gospodarkę od 3
krów i od ugorów. A dziś na rozległych dolinach, rozrzuconych na
obszarze 38.000 ha, rosną piękne słoneczniki, obficie obradza
kukurydza i jęczmień. Na zboczach górskich szumią sady owocowe,
dojrzewają winogrona, wyrastają co rok nowe leśne pasy, chroniące
doliny od suchych, porywistych wiatrów. Na pastwiskach oprócz
wielkiego stada bydła, stanowiącego osobistą własność
kołchoźników, wypasa się ponad 500 krów zespołowych.
Najbardziej uderzyło mnie to, że grupy polowe rozrzucone w okresie
kampanii letniej po odległych dolinach porozumiewają się tak z
zarządem kołchozu, jak i z warsztatami reperacyjnymi za pomocą
swych nadawczych i odbiorczych stacji radiowych.
Kołchoz „Pietrowskoje
Sieło", w którym pracuje 700 spółdzielców, nastawiony jest
głównie na hodowlę. Fermy drobiowe liczą tam 23.000 kur
leghornów. Na górskich pastwiskach kołchoz wypasa 40.000 owiec,
700 krów, 300 koni.
U nas już znacznie
poprawił się chłopski byt, ale gdzie nam do dobrobytu
kołchoźników!... A odrobek ciągle jeszcze pokutuje po naszych
wsiach. Rady narodowe często patrzą na to przez palce, a my chłopi
bezkonni jakoś nie możemy zerwać z tym przedwojennym zwyczajem i
jakoś nijako nam dopominać się o ustawową pomoc sąsiedzką.
—Nijako, nijako —
przerwał syn. — Z tym wszystkim czas już skończyć.—Pewnie że byłby czas. Bo któż to widział, żeby za konną dniówkę odrabiać dwa albo trzy dni i to w czasie najcięższych prac jak żniwa i wykopki.
Geniek podszedł do ściany
i z wojskowej torby wyjął czerwcowy numer „Nowych Dróg".
—W odpowiedzi na to co
ojciec powiedział, przeczytam dwa zdania, jedno Prezydenta Bieruta,
a drugie Generalissimusa Stalina. Posłuchajcie i rozważcie:
"Dopóki gospodarstwo
chłopskie pozostaje zacofane i
rozdrobnione, dopóty jest ono polem dla kułackiego wyzysku w
postaci jawnych lub ukrytych form bezpośredniego wyzysku biedoty
chłopskiej (odróbki, dzierżawy, pożyczki lichwiarskie w naturze
itp.), jak i w postaci spekulacji towarowej elementów
kapitalistycznych wsi i miasta.
„Jakież jest
wyjście dla rolnictwa?" — zapytuje towarzysz Stalin i
odpowiada:
„Wyjście polega
na stopniowym, lecz nieprzerwanym jednoczeniu drobnych i
najdrobniejszych gospodarstw chłopskich, nie w drodze nacisku, lecz
za pomocą poglądowych przykładów i przekonywania, w wielkie
gospodarstwa na podstawie społecznej, gromadzkiej, kolektywnej
uprawy ziemi, przy zastosowaniu maszyn rolniczych i traktorów, przy
zastosowaniu naukowych metod intensyfikacji rolnictwa".
—Święta racja —
przyznał ojciec. — od czasu powrotu z wycieczki myślę o tym
jakby w naszej gromadzie doprowadzić do założenia spółdzielni
produkcyjnej. Na zebraniu sąsiedzi, a było ich pewnie ze 40,
słuchali uważnie mojego opowiadania o kołchozach i lepszym
znacznie od naszego życiu kołchoźników. Ale bo to tak łatwo z
miejsca ludzi przekonać?... A nawet gdy już kogoś przekonasz, to
trudno mu zdecydować się na zerwanie ze starymi nawykami. Trudna,
bardzo trudna jest nasza chłopska natura. Wam młodym łatwiej
wszystko przychodzi, bo wychowujecie się w nowych warunkach, więc
pomagajcie starym w pojmowaniu tego wszystkiego, co prowadzi ku
lepszemu.
—Na mnie może
tata liczyć, Mojego urlopu na pewno nie prześpię.